Saturday, January 6, 2018

Kredą po drzwiach: K+M+B

Dziś uroczystość Epifanii, czyli Objawienia Pańskiego. Stwórca objawia się światu jako Bóg-człowiek. Prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek. A robi to poprzez pokłon oddany Mu przez trzech króli ze Wschodu. Stąd popularna nazwa tej uroczystości - święto Trzech Króli.

Z tejże okazji znaczymy drzwi naszych domów poświęconą kredą. Albo od zwyczajowych imion królów - Kacper, Baltazar, Melchior, albo od łacińskiej frazy - Niech Chrystus błogosławi temu domowi - Christus Mansionem Benedicat. A między literami stawiamy zwykle albo plusy, albo krzyżyki. No i na koniec aktualny rok.

Osobiście długi czas kreśliłem na drzwiach litery K+M+B, ale od paru lat piszę C†M†B. Aktualnie jakoś mi bliżej do znaczenia tego drugiego ciągu liter. Choć uważam, że obie formy mogą być z powodzeniem używane, ponieważ same w sobie są już swego rodzaju wyznaniem wiary. Publicznym przyznaniem się do tego, że jestem praktykującym katolikiem i nie boję się tego pokazać. Nawet, a może tym bardziej w środowisku, gdzie ceną za to może być choćby szyderstwo. Nie na darmo Chrystus powiedział:
"A powiadam wam: Kto się przyzna do Mnie wobec ludzi, przyzna się i Syn Człowieczy do niego wobec aniołów Bożych; a kto się Mnie wyprze wobec ludzi, tego wyprę się i Ja wobec aniołów Bożych. " (Łk 12, 8-9)

Dlatego chcąc wychowywać dzieci do świętości, po prostu należy przegnać wszelkiego rodzaju strach i uzbroić się w odwagę. W odwagę do publicznego wyznawania swojej wiary. Dobrym początkiem jest oznaczenie drzwi wejściowych symbolem wiary w Jezusa Chrystusa - króla całego stworzenia. Króla, któremu dwa tysiące lat temu, nie bacząc na trudy podróży, pokłonili się trzej mędrcy wobec całego narodu izraelskiego.

I tak na koniec...
Jakieś dwa lata temu syn wytargał z piwnicy wielki szary karton. Nie pamiętam nawet po czym on był - czy po brodziku, czy po tablicy korkowej, czy jeszcze po czymś innym. Na nim pojawiła się radosna twórczość jego, jak i sióstr. Jednym z narysowanych elementów były drzwi wejściowe, na których nie mogło zabraknąć właśnie "dzisiejszego" symbolu: K + M + B.

Tak więc dzieci żyjąc pośród symboli chrześcijańskich będą nimi nasiąkać i uznawać za coś naturalnego. Wręcz nieodzownego. I o to przecież chodzi. :-)



Przywitanie z arcybiskupem Jędraszewskim

Miły zaszczyt przypadł dzisiaj naszemu najmłodszemu synkowi, którego sprawcą był nie kto inny jak arcybiskup Marek Jędraszewski - ale po kolei...

Od roku z hakiem, odkąd syn wstąpił w szeregi klubu piłkarskiego Wandy Kraków, bardzo polubiłem kościół pw. Matki Bożej Pocieszenia, który sąsiaduje z klubowym stadionem. Jak mogę, wstępuję tam na Msze świętą. A okazji jest trochę... No i w zeszłym tygodniu takie ogłoszenie wpadło mi w ręce, a właściwie za sprawą Ducha Świętego rzuciło mi się w oczy.

Od 3 do 6 stycznia 2018 roku do Parafii Matki Bożej Pocieszenia w Krakowie przy ul. Bulwarowej 15a księża Pallotyni zapraszają Kraków i cały świat na wspólne obchody Epifanii. O godz. 18.00 będzie miała miejsce Uroczysta Eucharystia z kazaniem, po Mszy Świętej  katecheza i celebracja. 
(...)
piątek 5 stycznia – to dzień „niesienia wiary i miłości całej ludzkości”- w tym dniu wspomnienie św. Wincentego Pallottiego. Liturgii przewodniczyć będzie oraz konferencję wygłosi Metropolita Krakowski, ks. abp Marek Jędraszewski.
(...)
Z racji piątkowego treningu syna i pierwszego piątku postanowiłem, że zawożąc syna na trening, z pozostałą częścią rodziny będziemy go celebrować właśnie u Matki Bożej Pocieszenia. Gdy zbliżała się godzina 18:00, zapakowaliśmy się całą rodziną do auta i wyruszyliśmy na ul. Bulwarową.

Trochę przybyliśmy nie w czas, przez co nie chcąc przeszkadzać modlącym się, stanęliśmy z tyłu kościoła, na środku przejścia, zaraz jak się kończyły ławki. Tam przeżyliśmy Eucharystię. Miało to ten plus, że nasz najmłodszy syn mógł sobie chodzić, a jego "protesty" od czasu do czasu nie były odczuwalne przez zgromadzonych wiernych.

Po zakończonej Mszy świętej, kiedy została uformowana procesja, okazało się, że stoimy w "najlepszym" miejscu - jeżeli można to tak określić. Kilka metrów przed nami bowiem procesja skręcała, krocząc sprzed ołtarza. Mogliśmy uśmiechnąć się do każdego kapłana, z których większość już znam. A kiedy mijał nas sam arcybiskup, nie skręcił za poprzedzającymi go księżmi, ale zrobił dodatkowych kilka kroków i  podszedł właśnie do nas. I pierwsze co zrobił to wyciągnął rękę do naszego najmłodszego syna pytając:
- Czy podasz mi rękę?
Synek przez sekundę nieco zmieszany całą sytuacją, z uśmiechem podał swą małą prawicę metropolicie krakowskiemu. Ten zapytał jeszcze o imiona każdego z trójki dzieci, które były wtedy z nami i pobłogosławił je czyniąc krzyżyk na czole. Cały czas uśmiechając się do nas i ciesząc się razem z nami tym spotkaniem. :-))) Jak powiedziała mi w drodze powrotnej żona, kiedyś czytała wypowiedź Natuzzy Evolo (https://milujciesie.org.pl/natuzza-evolo-zona-i-matka-mistyczka-i-stygmatyczka.html), która przy przechodzącym wśród ludzi papieżu Janie Pawle II widziała zarówno Jezusa, jak i Maryję. Dlaczego więc nie mieliby Oni towarzyszyć również arcybiskupowi w takich sytuacjach?

I jeszcze na koniec podzielę się taką refleksją, która mi przyszła w związku z tym wydarzeniem. Jej podstawą jest zdanie, które święty Paweł umieszcza w swoim Liście do Rzymian:
"Natomiast Prawo weszło, niestety, po to, by przestępstwo jeszcze bardziej się wzmogło. Gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska, aby jak grzech zaznaczył swoje królowanie śmiercią, tak łaska przejawiła swe królowanie przez sprawiedliwość wiodącą do życia wiecznego przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego." (Rz 5, 20-21)
Ponieważ jak już wspomniałem, byliśmy nieco spóźnieni, obawiałem się, że będzie problem z zaparkowaniem naszego dużego samochodu przy kościele, gdzie parking może pomieścić około 50 aut. W końcu kilkutysięczną parafię odwiedza arcybiskup, więc mogą być tłumy. Przynajmniej tak byłoby jeszcze kilkanaście, kilkadziesiąt lat temu. Wprawdzie nie jest to Msza niedzielna, ale zawsze. Dodatkowo przypada pierwszy piątek miesiąca... I tu nastąpiło słodko-gorzkie zetknięcie z rzeczywistością. Parking wprawdzie w miarę pełny, ale nie tak tłoczno, żeby nie można było spokojnie postawić nasz rodzinny samochód na chodniku przed kościołem. W środku też nie było tłumów. Ławki wszystkie luźno zajęte, ale w chwili, kiedy stanęliśmy w głównym przejściu, pomiędzy ołtarzem, a drzwiami nie było praktycznie nikogo poza nami. I nie skłamię chyba pisząc, że wszystkie obecne dzieci (poza ministrantami oczywiście) można było policzyć na palcach jednej ręki.

I wracając do myśli, która mi przyszła - kiedyś, gdy wiara Polaków była mocna, gdy prawdziwie byliśmy Bogiem silni jako cały naród, nie sposób byłoby dopchać się do biskupa, aby wybłagać jego błogosławieństwo. Dziś wystarczy właściwie zaledwie odrobina chęci, aby tę łaskę otrzymać dla siebie, dla swoich dzieci, dla swojej rodziny. A wierząc św. Pawłowi, a my wierzymy bardzo w to co zostawił nam w listach, owa łaska musi spływać naprawdę obficie. Korzystajmy więc z tego ile możemy, jak możemy i kiedy możemy!


Thursday, January 4, 2018

Największy w Polsce wizerunek Maryi w pokoju dziecięcym

Jakieś dwa lata temu podzieliłem się refleksją na temat świętych obrazów w domu w poście: Obrazy świętych w domu - okna do niebiańskiego świata. Dziś chciałbym nawiązać do tego tematu, ponieważ na ścianie w pokoju naszych dziewczyn powiesiłem piękny obraz Maryi. Właściwie to plakat. Wcześniej wisiał przez pewien czas w naszym kościele parafialnym. Dokładniej rzecz biorąc - przez październik, z racji nabożeństw różańcowych. A ponieważ w minionym roku obchodziliśmy 140-lecie objawień Matki Bożej w Gietrzwałdzie, to właśnie ten wizerunek naszej Mamy został wybrany, aby uświetnić rozważania różańcowe.

To nie pierwszy tak wielki wizerunek Maryi, jaki gości w naszym domu. Po zeszłorocznych roratach w pokoju syna pojawił się ogromny wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej. Też plakat. Ten z kolei był z rorat 2016, które już niejako otwierały rok 2017 - rok jubileuszu 300-lecia koronacji cudownego obrazu Matki Bożej z Częstochowy. Teraz są więc już dwa. :-)

I po co to wszystko? Przecież nikt nie staje się świętym przez powieszenie sobie na ścianie świętego obrazka! I tak i nie.

Po pierwsze trudniej jest grzeszyć w obecności zdjęcia kogoś tak świętego jak Maryja. Jeżeli ktoś nie wierzy, niech wypróbuje. Niech zabierze choćby malutkie zdjęcie Maryi tam, gdzie upada i spróbuje nie zawstydzić się podnosząc na owo zdjęcie wzrok, podczas popełniania grzechu. Czy jest w ogóle możliwe, aby popatrzeć w takiej chwili prosto w oczy Najświętszej Maryi Pannie z butną miną - "Nic mnie to nie rusza". Niech spróbuje... A ponadto taki obraz może też nam przypomnieć, że kiedyś księga naszego życia zostanie otwarta przed wszystkimi i każdy człowiek będzie w nią patrzył, jak widz siedzący w teatrze w pierwszym rzędzie. Czy wtedy nie będzie nam jeszcze bardziej wstyd, kiedy puste, ciemne pomieszczenia naszych domów staną się miejscem akcji dla wielobilionowej publiczności? Warto o tym pomyśleć zawczasu... I dla podparcia tych refleksji przytoczę fragment z Pisma Świętego, który dziś przy porannej modlitwie losowo wybrała nasza starsza córeczka:
"Kiedy wielotysięczne tłumy zebrały się koło Niego, tak że jedni cisnęli się na drugich, zaczął mówić najpierw do swoich uczniów: «Strzeżcie się kwasu, to znaczy obłudy faryzeuszów. Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie wyszło na jaw, ani nic tajemnego, co by się nie stało wiadome. Dlatego wszystko, co powiedzieliście w mroku, w świetle będzie słyszane, a coście w izbie szeptali do ucha, głosić będą na dachach." (Łk 12, 1-3)

Po drugie tak jak my czujemy się dobrze w otoczeniu przedmiotów, z którymi w jakiś sposób się identyfikujemy, które są bliskie naszemu sercu, które znamy i lubimy, tak samo jest w świecie duchowym. Rzeczy święte przyciągają aniołów i świętych, a odstraszają demony. Rzeczy przeklęte, bałwochwalcze, przedstawiające bożki, okultystyczne, ofiarowane złym duchom działają jak magnes na te istoty, które wtedy są w stanie oddziaływać na nasze życie. I nie ma tu wytłumaczenia, że ja nie wiedziałem, że ja w to nie wierzę. Bóg dał nam wolność i w tej wolności wybieramy co umieszczamy w naszej przestrzeni życiowej. I na nas spoczywa odpowiedzialność, aby doczytać i zapoznać się z symboliką danego przedmiotu, figurki, czy obrazu oraz poznać konsekwencje jakie za tym stoją. W dobie internetu, to naprawdę nie jest trudne.

Wreszcie po trzecie, bo na trzech akapitach mam zamiar skończyć ;-), jak powiedział sam Pan Jezus - "Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje.". Pozwolę sobie rozwinąć to stwierdzenie na kanwie aktualnego tematu. Myślę, że wielu z nas odnajdzie gdzieś się w tych słowach.

Kiedy byłem mały i jeździłem do dziadków na wakacje, trochę mnie dziwiły wielkie (jak na ówczesne moje pojmowanie wszystkiego) święte obrazy pozawieszane w różnych miejscach domu. Nawet w kuchni. Nie do końca to rozumiałem i nie do końca nawet chciałem w to wnikać. Ot, po prostu jakieś dziwactwo - coś, czego nie spotykało się na co dzień.

Gdy po wielu latach zacząłem wsłuchiwać się na poważnie w pukanie Boga do drzwi mego serca uświadomiłem sobie, że w moim własnym domu poza krzyżykiem nad drzwiami wejściowymi (zawieszonym bardziej z tradycji, niż potrzeby serca), to nie za wiele jest oznak tego, że jestem katolikiem. I im bardziej zacząłem zbliżać się do Stwórcy, tym więcej świętych obrazów pojawiało się na ścianach. To gdzieś kupiony krzyż. To jakiś otrzymany obraz. To kolejny kupiony obraz...

Plakaty Kubusia Puchatka z dziecięcego pokoju trafiły do kosza, a w ich miejsce pojawiły się obrazki aniołów stróżów.
W salonie na głównym miejscu pojawił się obraz Jezusa ukrzyżowanego z sanktuarium w Krakowie-Mogile.
Nasze zdjęcie ślubne po tym jak dzieci stwierdziły, że mama jest nieskromnie na nim ubrana, zastąpił obraz Matki Boskiej wskazującej na Jej niepokalane serce.
I takie przykłady można by mnożyć...

Co chcę powiedzieć to to, że na ścianach naszych domów uzewnętrzniamy nasze serce. Świadomie, bądź nie. Ściany stają się swego rodzaju wykładnią naszego serca. Przejdźmy się więc może dziś po naszych mieszkaniach (włączając pokoje dzieci) i przyjrzyjmy się czym są ozdobione, kto tam zajmuje główne miejsce, kto jest najczęstszym lokatorem ramek, czy plakatów i co przedstawiają te największe. Może okaże się, że Pan Bóg, jego aniołowie i święci są jedynie bladym i niepozornym dodatkiem do moich zdjęć, moich pamiątek, moich wspomnień, moich obrazów, mojej sztuki, moich podarunków, mojego stylu, moich ulubieńców, moich bohaterów, moich idoli... = moich bożków.




Wednesday, December 20, 2017

Anioł w naszym domu

Ostatnio pisałem o odwiedzinach świętego Józefa w naszym domu [patrz: Święty Józef w naszym domu] i już wtedy wiedziałem, że to nie koniec odwiedzin. ;-) Następnego bowiem dnia, czyli wczoraj, zostało ponownie wylosowane na roratach serduszko naszego najstarszego syna. Jako trzecie. Tym razem, zgodnie z zasadami otrzymał do domu figurkę aniołka. I tym razem syn był niesamowicie dumny, a anioł był nieodłącznym towarzyszem zabaw naszych dzieci. Piękny czas. Chwała Panu!

Dziś więc będzie krótko...
W poprzednim poście wspomniałem również o tym, że Pismo Święte jest ważnym drogowskazem w naszym życiu. Ale to nie tylko drogowskaz. Duch Święty sprawia, że Księga Życia po prostu bardzo mocno koresponduje z naszym życiem. Na potwierdzenie tych słów przytoczę wczorajsze czytania. Syn otrzymał aniołka do domu, a w obu czytaniach mamy... odwiedziny aniołów! :-D

Zbieg okoliczności? Właśnie m.in. tym postem chciałbym zasiać ziarno wątpliwości nam wszystkim, którzy w ten sposób podchodzimy do wszystkich dziwnych wydarzeń, które nas spotykają - z dziećmi i bez dzieci. Jest bowiem tego wielkie niebezpieczeństwo. Można tak się wciągnąć w szukanie racjonalnych wytłumaczeń tego, co nas otacza, można tak zapomnieć o istnieniu Boga, który daleko wykracza poza możliwości naszego poznania, rozumienia i przewidywania, że spełnią się na nas słowa Jezusa z łukaszowej Ewangelii:
"Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą."
Problem w tym, że słowa te odnoszą się do historii mężczyzny, który skończył w piekle. Co osobiście mnie druzgocze, a nawet przeraża to fakt, że ów bohater tak naprawdę nie wyrządzał nikomu szkody. Po prostu żyjąc w pałacu "ubierał się w purpurę i bisior i dzień w dzień świetnie się bawił". Co więcej musiał kochać swoją rodzinę, bo cierpiąc męki piekielne prosił Abrahama o przestrzeżenie swoich braci przed podobnym losem. Co więc złego uczynił? Czyżby jego jedynym grzechem było to, że żył myśląc o sobie i ewentualnie o najbliższych... A jakby zamienić w tej przypowieści "purpurę i bisior" na "dżinsy i koszulę", "dzień w dzień" na "regularnie", a "pałac" na "dom"...
Dzyń, dzyń...

Pierwsze czytanie z Księgi Sędziów:
"W Sorea, w pokoleniu dana, żył pewien mąż imieniem Manoach. Żona jego była niepłodna i nie rodziła. Anioł Pański ukazał się owej kobiecie, mówiąc jej: «Oto teraz jesteś niepłodna i nie rodziłaś, ale poczniesz i porodzisz syna. Lecz odtąd strzeż się: nie pij wina ani sycery i nie jedz nic nieczystego. Oto poczniesz i porodzisz syna, a brzytwa nie dotknie jego głowy, gdyż chłopiec ten będzie Bożym nazirejczykiem od chwili urodzenia. On to zacznie wybawiać Izraela z rąk filistyńskich».

Poszła więc kobieta do swego męża i tak rzekła do niego: «Przyszedł do mnie mąż Boży, którego oblicze było jakby obliczem Anioła Bożego, pełne dostojeństwa. Nie pytałam go, skąd przybył, a on nie oznajmił mi swego imienia. Rzekł do mnie: „oto poczniesz i porodzisz syna, lecz odtąd nie pij wina ani sycery, ani nie jedz nic nieczystego, bo chłopiec ten będzie Bożym nazirejczykiem od chwili urodzenia aż do swojej śmierci”».

Urodziła więc owa kobieta syna i nazwała go imieniem Samson. Chłopiec rósł, a Pan mu błogosławił. Duch Pana zaś począł na niego oddziaływać."

Drugie czytanie z Ewangelii według Świętego Łukasza:
"Za czasów Heroda, króla Judei, żył pewien kapłan, imieniem Zachariasz, z oddziału Abiasza. Miał on żonę z rodu Aarona, a na imię było jej Elżbieta. Oboje byli sprawiedliwi wobec Boga i postępowali nienagannie według wszystkich przykazań i przepisów Pańskich. Nie mieli jednak dziecka, ponieważ Elżbieta była niepłodna; oboje zaś już posunęli się w latach.

Kiedy Zachariasz według wyznaczonej dla swego oddziału kolei pełnił służbę kapłańską przed Bogiem, jemu zgodnie ze zwyczajem kapłańskim przypadł w udziale los, żeby wejść do przybytku Pańskiego i złożyć ofiarę kadzenia. A cały lud modlił się na zewnątrz w czasie ofiary kadzenia.

Wtedy ukazał mu się anioł Pański, stojący po prawej stronie ołtarza kadzenia. Przeraził się na ten widok Zachariasz i strach padł na niego. Lecz anioł rzekł do niego: «Nie bój się, Zachariaszu! Twoja prośba została wysłuchana: żona twoja, Elżbieta, urodzi ci syna i nadasz mu imię Jan. Będzie to dla ciebie radość i wesele; i wielu cieszyć się będzie z jego narodzin. Będzie bowiem wielki w oczach Pana; wina i sycery pić nie będzie i już w łonie matki napełniony zostanie Duchem Świętym. Wielu spośród synów Izraela nawróci do Pana, ich Boga; on sam pójdzie przed Nim w duchu i z mocą Eliasza, żeby serca ojców nakłonić ku dzieciom, a nieposłusznych do rozwagi sprawiedliwych, by przygotować Panu lud doskonały». Na to rzekł Zachariasz do Anioła: «Po czym to poznam? Bo sam jestem już stary i moja żona jest w podeszłym wieku».

Odpowiedział mu Anioł: «Ja jestem Gabriel, stojący przed Bogiem. I zostałem posłany, aby mówić z tobą i oznajmić ci tę radosną nowinę. A oto będziesz niemy i nie będziesz mógł mówić aż do dnia, w którym się to stanie, bo nie uwierzyłeś moim słowom, które się spełnią w swoim czasie».

Lud tymczasem czekał na Zachariasza i dziwił się, że tak długo zatrzymuje się w przybytku. Kiedy wyszedł, nie mógł do nich mówić, zrozumieli więc, że miał widzenie w przybytku. On zaś dawał im znaki i pozostał niemy.

A gdy upłynęły dni jego posługi kapłańskiej, powrócił do swego domu. Potem żona jego, Elżbieta, poczęła i kryła się z tym przez pięć miesięcy, mówiąc: «Tak uczynił mi Pan wówczas, kiedy wejrzał łaskawie, by zdjąć ze mnie hańbę wśród ludzi»."


Aniołowie, o których przyjściu dowiadujemy się z czytań, dokładnie oznajmili w jakim celu, z jaką nowiną przychodzą. Nasz anioł nic nam nie powiedział. Co więc może oznaczać jego wizyta? ;-)

I na koniec jeszcze "trzy kropki". Z figurką anioła, w przeciwieństwie do figurki Józefa, miało miejsce pewne dziwne wydarzenie, którego do końca nie rozumiem. Na chwilę obecną mogę się jedynie domyślać jaki był zamysł Boży co do owego zdarzenia. Czas pokaże... Bóg pokaże...


Tuesday, December 19, 2017

Święty Józef w naszym domu

Wczoraj od rana mieliśmy specjalnego gościa w naszym domu. Razem z nami i naszymi dziećmi modlił się, uczył się, bawił się, towarzyszył przy jedzeniu, a nawet grał w piłkę nożną! :-) Dzieci trzymając go za jego płaszcz zapraszały do każdej wykonywanej czynności.
- Kim był owy tajemniczy gość?
...
...
...
Wiem, wiem - pytanie z gatunku tych retorycznych, skoro nazwałem ten post jak nazwałem. ;-)
Istotnie, był nim sam święty Józef, w postaci figurki z małym Jezusem na rękach. :-)))

Jak to się stało? Ano w niedzielę w naszym domu odbyło się pisanie listów do świętego Józefa, o czym wspominałem w poprzednim poście [patrz: Listy do świętego Józefa], a przy okazji tworzenie serduszek. Jak pewnie w wielu parafiach, dzieci przychodzące codziennie na roraty robią serduszka z papieru, odpowiadając na nich na uprzednio zadane pytanie. Spośród przyniesionych serduszek po skończonych roratach u nas losowane są trzy. Twórca pierwszego wylosowanego serduszka bierze do domu figurkę Niepokalanie Poczętej Dziewicy Maryi Panny, drugiego - świętego Józefa, trzeciego - aniołka.

W poniedziałek rano najstarsza dwójka naszych dzieci (niestety od kilku rorat młodsza córeczka strajkuje, gdy przyjdzie do porannego wstawania i nie chodzi) wrzuciła wszystkie nasze prace w odpowiednie miejsca - do roratniego koszyka  na serca i roratniej skrzynki pocztowej na listy. Co istotne, serduszka naszych dzieci nie były ani największe, ani najbardziej okazałe. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że były jedne z najmniejszych - co mając na uwadze sposób ich losowania, niestety bardzo zmniejsza szansę na wyciągnięcie.

Po zakończonej Przenajświętszej Ofierze odbyło się tradycyjne losowanie. Komuś przypadła figurka Maryi. Druga wylosowana osoba otrzymała figurkę aniołka - tu nastąpiła "przypadkowa" pomyłka, bo zwykle aniołka otrzymywało ostatnie dziecko. A trzecim wylosowanym dzieckiem tym razem był nasz najstarszy synek! Był niesłychanie dumny! Ale Bóg nie pozostawił także naszej córki z pustymi rękami. Pozostało z "bonusowych nagród "jeszcze kilka czekoladowych wafelków, które zostały rozlosowane pośród osób, które także przygotowały serduszka. Wśród nich była nasza córeczka. :-)

Wróciliśmy do domu. Dzieci były bardzo uradowane naszym gościem. Od drzwi głośno to zakomunikowały żonie i pozostałej części rodzeństwa. Jak z dumą powtarzał synek:
- Jeszcze nigdy nie udało mi się nic wylosować!
Jest to prawda, choć prawdą też jest to, że często po prostu nie chciało mu się wykonywać serduszek. Nawet nie pomogło, jak któregoś dnia po losowaniu ksiądz rozdał słodycze (owe "bonusowe nagrody") wszystkim, którzy wykonali serduszka. Gdy wróciliśmy do domu owego dnia, syn stwierdził:
- Trochę mi smutno, że ja nic nie dostałem.
- To zacznij robić serduszka, a na pewno coś otrzymasz. - tłumaczyliśmy.
- Od dzisiaj będę już codziennie je robił. - padło zapewnienie.
Ale na tym się skończyło. Kolejny dzień upłynął bez stworzenia serduszek. Tak samo następny... A jak synek nie robił, to i córeczce było to nie po drodze. Taka jakaś dziwna komitywa wśród rodzeństwa czasem powstaje - potrafią się pięknie nawzajem dopingować do pracy, ale także do lenistwa. ;-) Natomiast po wczorajszym wylosowaniu św. Józefa dla synka, córeczka za jednym zamachem zrobiła serduszka na wszystkie kolejne dni. Aż do końca rorat. :-D
     
Czym także chciałbym się podzielić, to tym, że jestem pewien, że Bóg cały czas przemawia do każdego z nas. I robi to na różne sposoby. My z żoną widzimy, że w naszym przypadku często posługuje się Pismem Świętym. (Pewnie jest to jak na razie najlepszy kanał, który otworzyliśmy Duchowi Świętemu. ;-)) Kiedy coś dziwnego nas spotyka, albo mamy jakiś problem, albo chcemy się po prostu w jakieś sprawie poradzić Boga, szukamy odpowiedzi w Piśmie Świętym. Najczęściej w trojaki sposób:
- Przez wgląd w czytania z danego dnia
- Przez przeczytanie kolejnego fragmentu, w naszej podróży czytania całego Pisma Świętego
- Przez przeczytanie losowo wybranego fragmentu Pisma Świętego - co jest m.in. częścią naszej codziennej rodzinnej modlitwy.
Daję świadectwo: To naprawdę działa, i to działa niesamowicie!!!

Tego dnia roratnie czytanie odnosiło się właśnie do świętego Józefa, co potraktowaliśmy jako dodatkowy uśmiech ze strony Boga. A piszę "dodatkowy", ponieważ odwiedziny św. Józefa - Strażnika Skarbów interpretujemy przede wszystkim jako odpowiedź na nasze listy pisane dnia poprzedniego [patrz: Listy do świętego Józefa]. Święty Józef po prostu puścił nam zwrotną "strzałkę" z informacją:
- Dzięki! Doszło!
A może nawet:
- Dzięki! Doszło! Zabieram się do pracy...
:-)))

Co tu dużo gadać... Warto dobrze żyć ze św. Józefem i mieć go za orędownika w niebie! :-)

I jeszcze owo czytanie z pierwszego rozdziału Ewangelii wg. św. Mateusza:

"Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego. Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie.

Gdy powziął tę myśl, oto Anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: «Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, on bowiem zbawi swój lud od jego grzechów». A stało się to wszystko, aby się wypełniło słowo Pańskie powiedziane przez Proroka: «Oto dziewica pocznie i porodzi Syna, któremu nadadzą imię Emmanuel», to znaczy Bóg z nami.

Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił Anioł Pański: wziął swoją Małżonkę do siebie."



Listy do świętego Józefa

Tegoroczne roraty upływają pod patronatem świętego Józefa, który został nazwany Strażnikiem Skarbów. I słusznie. Czy mały Jezus i Maryja nie są najcenniejszymi skarbami w historii ludzkości? Po ludzku bezbronny Bóg-człowiek i jego delikatna piętnastoletnia mama - Bogarodzica? Wielkie zaufanie musiał mieć Bóg do cieśli z Betlejem, skoro powierzył mu opiekę nad tą parą...

Wprawdzie w Ewangeliach jest bardzo mało o św. Józefie, co więcej nie wypowiada na ich kartach żadnego zdania, sporo jednak można się o nim dowiedzieć z innych źródeł. Osobiście bardzo lubię powracać do objawień błogosławionej Katarzyny Emmerich, której Bóg pokazał naprawdę wiele z życia świętej rodziny, pomimo że sama Katarzyna nie umiała nawet czytać. (A może właśnie dlatego?)
Polecam sięgnięcie do owych wersów dostępnych choćby tutaj: http://pasja.wg.emmerich.fm.interiowo.pl/menu_zycie_jezusa003.htm
Całość: http://pasja.wg.emmerich.fm.interiowo.pl/zycie_jezusa.htm

I tak zeszłego tygodnia, bodajże w piątek, padła propozycja na rekolekcjach, aby napisać list do świętego Józefa. W ostatnią niedzielę zebraliśmy się całą rodziną do pisania owych listów i powstały cztery. Najmłodszemu półtoralatkowi jeszcze nie było dane włączyć się w to dzieło. Trzyipółletnia córeczka narysowała kilka kwiatków. Pięcioipółletnia córeczka narysowała wielkie serce a obok kwiatki i podpisała się drukowanymi literami zarówno pod listem, jak i na kopercie. Nasz siedmioipółlatek napisał już kilka zdań od serca do świętego. Mi wyszły niecałe trzy strony listu, choć były dość luźno pisane. Znalazło się tam jeszcze dość miejsca dla żony, aby dołożyła coś od siebie. Tak ubogacony list zaadresowaliśmy jako wspólny. W końcu sam Jezus powiedział o małżonkach: "A tak już nie są dwoje, lecz jedno".
Cztery listy - cztery koperty. Trzy różowe, jedna zielona. ;-)

- Ale po co pisać takie listy? - ktoś może zada takie pytanie.
Z potrzeby serca - to tak na początek. Ale także choćby po to, że jest to ciekawe urozmaicenie dla dzieci w obrębie życia religijnego. To też wspólna praca, którą dzieci widzą, że tworzą zarówno one, jak i rodzice. Poza tym na przykładzie takiego listu można zobaczyć, na jakim etapie są nasze pociechy w temacie artykułowania swoich podziękowań, czy próśb wobec nieba. Jest to też dobra okazja, do rozmowy w tych obszarach. Zresztą nie jest to "jakikolwiek" list, ale list do świętego Józefa, pięknie korespondujący do wychowania do świętości. Nie znam żadnego innego ojca-opiekuna, który mógłby poszczycić się takim rezultatem - podopieczny przechodzi przez życie bez żadnego grzechu, a na koniec dobrowolnie wydaje się w ręce swoich prześladowców i pohańbiony umiera zadośćczyniąc sprawiedliwości Bożej za grzechy całego świata (także tych, którzy go mordują). Po ludzku zgorszenie i/lub głupota, w perspektywie nieśmiertelności i życia wiecznego - bezcenne!

Dodatkowo poruszyło mnie przeczytane na rekolekcjach świadectwo pewnej kobiety, która nie mogła znaleźć pracy. Wreszcie napisała list do świętego Józefa i... jeszcze tego samego dnia otrzymała pracę. I wcale nie chodzi mi o to, że prośba została tak szybko spełniona, ale o pewne słowa, które wypowiedziała owa pani. Spróbuję sparafrazować:
"Często modlimy się w różnych intencjach i tak naprawdę nie wiemy, czy może raczej nie wierzymy, że nasze modlitwy dochodzą do uszu świętych adresatów. List natomiast to jest konkret!"
A ja lubię konkrety i stwierdziłem, że przyda się on wszystkim w naszej rodzinie. Również, a może przede wszystkim mi samemu. :-)

A poza tym, tego typu wysiłki są bardzo miłe Bogu i gdy wypływają z głębi serca, są bardzo szybko w taki, czy inny sposób nagradzane. I ta prawda spełniła się bardzo szybko u nas, ale to może już w następnym poście. Teraz przytoczę jedynie słowa synka, które padły w poniedziałkowy wieczór:
- Dziękuję tatusiu, że nie zagraliśmy wczoraj wieczorem w Carcassonne (to taka gra planszowa), tylko napisaliśmy te listy.




Wednesday, December 6, 2017

Roraty - dla Maryi kwiaty

Jest coś niezwykłego w okresie adwentu. Jeżeli ten czas oczekiwania na Boże Narodzenia jest dobrze przeżyty, powinien wydać dorodne owoce. A w przygotowaniu z pomocą przychodzą roraty - Msze święte ku czci Matki Bożej. I dziś chciałbym napisać kilka słów właśnie na ich temat w kontekście wychowywania naszych dzieci do świętości.

Bo tak naprawdę niesamowite jest to, w jaki sposób co roku kolejne nasze dzieci wciągają się w roraty. Choć to chyba nie najszczęśliwsze określenie. Raczej powinienem napisać, że niesamowite jest działanie Maryi, która co roku kolejne nasze dzieci, w sobie tylko znany sposób, zachęca do uczestnictwa w tych Mszach świętych.

Trzy lata temu najstarszy syn był na paru takich porannych Eucharystiach. Rok później na drzwiach przy naszym salonie po raz pierwszy zawisła plansza roratnia, gdzie były naklejane obrazki zaświadczające o uczestnictwie syna na kolejnych roratach. Była prawie pełna. I pamiętam, że najstarsza córka też sporadycznie do nas dołączała. W zeszłym roku zawisły już dwie plansze i były skrzętnie wypełniane. Niestety jakoś w połowie adwentu przyplątała się do naszej rodziny choroba i od tego czasu plansze pozostały już puste. Najmłodsza córka natomiast, pomimo że nie miała swojej planszy, mogła pochwalić się uczestnictwem w kilku roratach. W tym roku na drzwiach wiszą już trzy plansze. Jak na razie cała najstarsza trójka dzielnie rano wstaje. Gdy podchodzę do łóżka każdego z nich, delikatnie budzę i pytam:
- Idziesz dziś do Pana Jezusa na roraty?
to pomimo rozespania słyszę niezmiennie:
- Tak, idę.
Następuje proces ubierania się (tu ciągle potrzebna jest nasza pomoc) i wkrótce z lampionami w dłoni jedziemy do kościoła. Jeszcze kwestia punktualności jest na pewno do poprawienia, bo ciągle to trwa troszkę zbyt długo, ale i tak jestem pod wielkim wrażeniem naszych dzieci, a przede wszystkim ich chęci.

Na pewno ma znaczenie to, że jedno z rodzeństwa mobilizuje drugie. Na pewno istotnym elementem są lampiony, które mogą zabrać ze sobą i zapalić w kościele. Na pewno kluczowe jest to, że co roraty otrzymują obrazek, który sami naklejają na swoje roratnie plansze. Na pewno ma wpływ fakt, że na te poranne Msze święte przychodzą inne dzieci. Z pewnością ważne jest także to, że te spotkania z Bogiem opatrzone są pięknym śpiewem oraz ciekawym roratnim kazaniem dla dzieci. Ale to wszystko ciągle wydaje się za mało, aby wytłumaczyć tę chęć porannego wstawania i przychodzenia do Jezusa i Maryi. Gdyby bowiem to było takie proste, to by kościoły w całej Polsce pękały w szwach. A tak niestety nie jest. Dlatego właśnie wierzę mocno, że za tym wszystkim stoi Maryja. Nasza ukochana niebieska mamusia, która co rano wysyła swoich posłańców - aniołów, aby odganiały od naszych dzieci demona lenistwa - fizycznej ociężałości i duchowego zniechęcenia. Dopiero dzięki takiej łasce, dzięki takiemu wsparciu są w stanie przemóc zaspanie, wstać i wybrać się do domu Bożego. A ich uczestnictwo, nawet jak okraszone jest ziewnięciem tu i ówdzie, chyba można porównać do ofiarowywania Maryi kwiatów. Kwiatów, którymi z radością może w naszym imieniu przyozdobić ołtarz Boga w niebie. :-D

Dziękujemy Ci Maryjo!