Thursday, January 4, 2018

Największy w Polsce wizerunek Maryi w pokoju dziecięcym

Jakieś dwa lata temu podzieliłem się refleksją na temat świętych obrazów w domu w poście: Obrazy świętych w domu - okna do niebiańskiego świata. Dziś chciałbym nawiązać do tego tematu, ponieważ na ścianie w pokoju naszych dziewczyn powiesiłem piękny obraz Maryi. Właściwie to plakat. Wcześniej wisiał przez pewien czas w naszym kościele parafialnym. Dokładniej rzecz biorąc - przez październik, z racji nabożeństw różańcowych. A ponieważ w minionym roku obchodziliśmy 140-lecie objawień Matki Bożej w Gietrzwałdzie, to właśnie ten wizerunek naszej Mamy został wybrany, aby uświetnić rozważania różańcowe.

To nie pierwszy tak wielki wizerunek Maryi, jaki gości w naszym domu. Po zeszłorocznych roratach w pokoju syna pojawił się ogromny wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej. Też plakat. Ten z kolei był z rorat 2016, które już niejako otwierały rok 2017 - rok jubileuszu 300-lecia koronacji cudownego obrazu Matki Bożej z Częstochowy. Teraz są więc już dwa. :-)

I po co to wszystko? Przecież nikt nie staje się świętym przez powieszenie sobie na ścianie świętego obrazka! I tak i nie.

Po pierwsze trudniej jest grzeszyć w obecności zdjęcia kogoś tak świętego jak Maryja. Jeżeli ktoś nie wierzy, niech wypróbuje. Niech zabierze choćby malutkie zdjęcie Maryi tam, gdzie upada i spróbuje nie zawstydzić się podnosząc na owo zdjęcie wzrok, podczas popełniania grzechu. Czy jest w ogóle możliwe, aby popatrzeć w takiej chwili prosto w oczy Najświętszej Maryi Pannie z butną miną - "Nic mnie to nie rusza". Niech spróbuje... A ponadto taki obraz może też nam przypomnieć, że kiedyś księga naszego życia zostanie otwarta przed wszystkimi i każdy człowiek będzie w nią patrzył, jak widz siedzący w teatrze w pierwszym rzędzie. Czy wtedy nie będzie nam jeszcze bardziej wstyd, kiedy puste, ciemne pomieszczenia naszych domów staną się miejscem akcji dla wielobilionowej publiczności? Warto o tym pomyśleć zawczasu... I dla podparcia tych refleksji przytoczę fragment z Pisma Świętego, który dziś przy porannej modlitwie losowo wybrała nasza starsza córeczka:
"Kiedy wielotysięczne tłumy zebrały się koło Niego, tak że jedni cisnęli się na drugich, zaczął mówić najpierw do swoich uczniów: «Strzeżcie się kwasu, to znaczy obłudy faryzeuszów. Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie wyszło na jaw, ani nic tajemnego, co by się nie stało wiadome. Dlatego wszystko, co powiedzieliście w mroku, w świetle będzie słyszane, a coście w izbie szeptali do ucha, głosić będą na dachach." (Łk 12, 1-3)

Po drugie tak jak my czujemy się dobrze w otoczeniu przedmiotów, z którymi w jakiś sposób się identyfikujemy, które są bliskie naszemu sercu, które znamy i lubimy, tak samo jest w świecie duchowym. Rzeczy święte przyciągają aniołów i świętych, a odstraszają demony. Rzeczy przeklęte, bałwochwalcze, przedstawiające bożki, okultystyczne, ofiarowane złym duchom działają jak magnes na te istoty, które wtedy są w stanie oddziaływać na nasze życie. I nie ma tu wytłumaczenia, że ja nie wiedziałem, że ja w to nie wierzę. Bóg dał nam wolność i w tej wolności wybieramy co umieszczamy w naszej przestrzeni życiowej. I na nas spoczywa odpowiedzialność, aby doczytać i zapoznać się z symboliką danego przedmiotu, figurki, czy obrazu oraz poznać konsekwencje jakie za tym stoją. W dobie internetu, to naprawdę nie jest trudne.

Wreszcie po trzecie, bo na trzech akapitach mam zamiar skończyć ;-), jak powiedział sam Pan Jezus - "Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje.". Pozwolę sobie rozwinąć to stwierdzenie na kanwie aktualnego tematu. Myślę, że wielu z nas odnajdzie gdzieś się w tych słowach.

Kiedy byłem mały i jeździłem do dziadków na wakacje, trochę mnie dziwiły wielkie (jak na ówczesne moje pojmowanie wszystkiego) święte obrazy pozawieszane w różnych miejscach domu. Nawet w kuchni. Nie do końca to rozumiałem i nie do końca nawet chciałem w to wnikać. Ot, po prostu jakieś dziwactwo - coś, czego nie spotykało się na co dzień.

Gdy po wielu latach zacząłem wsłuchiwać się na poważnie w pukanie Boga do drzwi mego serca uświadomiłem sobie, że w moim własnym domu poza krzyżykiem nad drzwiami wejściowymi (zawieszonym bardziej z tradycji, niż potrzeby serca), to nie za wiele jest oznak tego, że jestem katolikiem. I im bardziej zacząłem zbliżać się do Stwórcy, tym więcej świętych obrazów pojawiało się na ścianach. To gdzieś kupiony krzyż. To jakiś otrzymany obraz. To kolejny kupiony obraz...

Plakaty Kubusia Puchatka z dziecięcego pokoju trafiły do kosza, a w ich miejsce pojawiły się obrazki aniołów stróżów.
W salonie na głównym miejscu pojawił się obraz Jezusa ukrzyżowanego z sanktuarium w Krakowie-Mogile.
Nasze zdjęcie ślubne po tym jak dzieci stwierdziły, że mama jest nieskromnie na nim ubrana, zastąpił obraz Matki Boskiej wskazującej na Jej niepokalane serce.
I takie przykłady można by mnożyć...

Co chcę powiedzieć to to, że na ścianach naszych domów uzewnętrzniamy nasze serce. Świadomie, bądź nie. Ściany stają się swego rodzaju wykładnią naszego serca. Przejdźmy się więc może dziś po naszych mieszkaniach (włączając pokoje dzieci) i przyjrzyjmy się czym są ozdobione, kto tam zajmuje główne miejsce, kto jest najczęstszym lokatorem ramek, czy plakatów i co przedstawiają te największe. Może okaże się, że Pan Bóg, jego aniołowie i święci są jedynie bladym i niepozornym dodatkiem do moich zdjęć, moich pamiątek, moich wspomnień, moich obrazów, mojej sztuki, moich podarunków, mojego stylu, moich ulubieńców, moich bohaterów, moich idoli... = moich bożków.




No comments:

Post a Comment