Monday, November 27, 2017

Ewangelizujący półtoralatek

Czy półtoraroczne dziecko może ewangelizować? Albo inaczej: - Czy Duch Święty może posłużyć się takim malcem? Nasze obserwacje wskazują, że jak najbardziej...

Sytuacja z wczorajszej Mszy świętej. Z racji turnieju w piłkę nożną najstarszego syna, na niedzielne spotkanie z Panem Jezusem poszliśmy dopiero pod wieczór. A ponieważ wczoraj miała miejsce Uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata, wybraliśmy kościół pod tym wezwaniem, aby móc uczestniczyć w Eucharystii odpustowej. (Człowiek w takich momentach docenia jaka to wygoda, kiedy mieszka się w pobliżu dużego miasta, gdzie jest tyle kościołów, tyle możliwości... :-) ). Z całego tego wydarzenia można by kilka wątków wyłapać, ale tym razem postaram się skoncentrować tylko na jednym. Postaram się... ;-)

Usiedliśmy całą rodziną w pierwszej ławce, jak to mamy w zwyczaju. Po pewnym czasie żona z najmłodszym synkiem musiała przemieścić się na tyły kościoła, ponieważ malec zaczął wykazywać "nadmierne zaciekawienie" otoczeniem. To nie wystarczyło, więc żona wkrótce wyszła na zewnątrz. I jak sobie tak spacerowała, zauważyła za szybą jakąś panią, którą męczył kaszel. Żal się żonie zrobiło biednej pani, więc w duchu pomodliła się za nią, po czym dalej kontynuowała przechadzkę. Gdy przyszedł czas przekazywania sobie znaku pokoju, popatrzyła na synka, będącego u niej na rękach, a ten wyciągnął rękę jakby chciał ją komuś podać. Nasz najmłodszy kojarzy ten znak, bo niemalże od urodzenia chodzi z nami na Msze święte i jak tylko widzi jak sobie ludzie podają ręce, to ich naśladuje. Tym razem "dziwnym trafem" ;-) upatrzył sobie jakąś konkretną osobę. Żona nieco zdziwiona poszła w kierunku wskazywanym przez jego rączkę. Jeden krok, drugi, trzeci, dziesiąty, weszła do kościoła i podeszła do... właśnie do tej pani, za którą pomodliła się w sercu kilkanaście minut wcześniej. Synek uradowany przekazał znak pokoju. W efekcie tego owa pani ściskając jego małą rączkę odwzajemniła się przepięknym uśmiechem. Jej wyraz twarzy zmienił się o 180 stopni. Modlitwa żony została, można by rzec, natychmiast wysłuchana. Mogę się jedynie domyślić, iż w owej chwili najpiękniejszą rzeczą, jaką można było uczynić dla owej pani, było okazanie tego typu zainteresowania. Po prostu.

I to była relacja żony z wczoraj, a korzystając z okazji przytoczę jeszcze inną. Miało to miejsce podczas ostatniej niedzieli przez inicjatywą: "Różaniec do granic", czyli jakieś półtora miesiąca temu. Owego dnia uczestniczyliśmy w ofierze Mszy świętej w sąsiedniej parafii pw. Najświętszej Maryi Panny Matki Kościoła i wtedy również żona spacerowała z synem z tyłu kościoła. W którymś momencie synek wziął ulotki mówiące o "Różańcu do granic". Podszedł ni z tego, ni z owego do pewnej pani i wręczył jej jedną. Ta uprzejmie wzięła od niego ulotki i odłożyła na miejsce tłumacząc malcowi spokojnie i z uśmiechem, że powinny tam zostać. Żona widząc tak niespotykane dotąd zachowanie naszego dziecka, rozpoznała w nim palec Boży. Przecież syn nie dość, że chciał komuś wręczyć ulotkę (czego nigdy wcześniej nie robił), to chciał to zrobić konkretnej, zupełnie nieznajomej osobie, którą sobie wybrał, i do której śmiało podszedł (zupełnie pionierski ruch w jego wykonaniu). Postanowiła po Mszy świętej raz jeszcze wręczyć ową ulotkę tej pani. Gdy więc Msza św. się skończyła podeszła do owej pani, zagadała, przypomniała sytuację z kościoła, opowiedziała, że to nie jest u syna "standardowy" gest z rozdawaniem ulotek i raz jeszcze ją przekazała mówiąc, że wierzy w to, iż Maryja w sposób szczególny zaprasza ją do włączenia się w to dzieło. Pani uśmiechnęła się, podziękowała, pożegnała się i odeszła zabrawszy ze sobą ulotkę.

Ot takie dwa przykłady z ostatnich miesięcy.

Z żoną często doświadczamy oddziaływania Ducha Świętego u dzieci i przez dzieci. Nie są to może jakieś spektakularne rzeczy, za to mają miejsce niemalże każdego dnia. To raczej my - dorośli zbyt często ich nie zauważamy, nie chcemy zauważyć, albo po prostu gasimy zanim zdążą się na dobre rozpalić. I od razu nasuwa mi się refleksja: Dlaczego tak postępujemy? Dlaczego ja tak postępuję? Bo wymaga to ode mnie swego rodzaju wysiłku i postawy zmiany? Bo nie do końca współgra z powszechnie przyjętymi normami? Bo wymusza zmianę mojego sposobu postrzegania świata i bliźniego? Pewnie po trochę wszystkiego, a przecież być może właśnie te maluchy, przez czasem swoje "nietaktowne" zachowanie, stają się ostatnimi osobami, które w swojej normalności = całkowitej i niczym nieskrępowanej otwartości na Boże natchnienia są gotowe stanąć na straży prawdy. Nawet tej wymagającej. Nawet tej trudnej. Nawet tej, która jest skrzętnie latami zamiatana pod dywan. Nawet tej, która boli...



3 comments:

  1. Jak myślisz, czy taka msza spacerowa kiedy - umówmy się jednak słyszy się jednym uchem księdza a drugim dziecko ma sens? Pytam, bo my co niedzielę mamy ten problem. Mamy roczniaka który oczywiście nie ma najmniejszej ochoty być uziemionym w wózku na godzinę, krzyczy i chce chodzić po kościele. Zawsze wychodzę z nim do przedsionka ale wówczas mam wrażenie jakby ta moja obecność była niepełna . Nie chcę go zostawiać w domu i chodzić z mężem na zmianę do kościoła zwłaszcza że mamy jeszcze dwoje starszakow. Poza tym jeśli nie będzie uczestniczył we Mszy Świętej to nigdy się nie nauczy jakiego zachowania od niego oczekujemy. Jednak zostaje we mnie takie poczucie jakbym nie do końca była na Eucharystii. Czy to tylko moje odczucie czy też mieliście kiedyś coś takiego? Jak sobie z tym poradzić. chodzić na mszę osobno a potem drugi raz z resztą rodziny?
    Pozdrawiam...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Żona ma identyczne dylematy, a jednak przychodzimy wszyscy do Pana Jezusa. Ta kwestia staje się jeszcze bardziej "jaskrawa", kiedy mamy pojechać na rekolekcje, które kosztują niemało i pieniędzy, i wysiłku logistycznego, a wiadomo, że tylko jedno z nas skorzysta. Bóg jednak pragnie, abyśmy jeździli wszędzie całą rodziną i takie jest nasze rozeznanie. Wcielamy je w życie do tego stopnia, że nawet jak jesteśmy u rodziny i jest możliwość zostawienia najmłodszej pociechy pod opieką, i tak zabieramy synka ze sobą.
      Pytanie jakie należałoby sobie postawić - czy chodzimy do kościoła dla siebie, dla dzieci, czy dla Boga? Jeżeli dla siebie, to faktycznie dziecko przeszkadza i lepszym rozwiązaniem jest je zostawić. Jeżeli dla dzieci, to zabieramy je dopiero wtedy, kiedy są na to "gotowe". Natomiast jeżeli dla Boga (i to jest właściwa wg nas odpowiedź), to zabieramy wszystkich i wszędzie. Oczywiście nie skorzystamy w 100% w ludzkim rozumieniu, ale nie takie rozumienie jest u Boga. Czy pamiętasz co było na Eucharystii miesiąc temu? 3 tygodnie? 2 tygodnie? Tydzień temu? Odpowiem dyplomatycznie - ja musiałbym się poważnie zastanowić, aby coś sensownego móc przytoczyć, a przecież mój udział jest pełny. Żony udział jest "niepełny", a odpowiedź byłaby podobna. Do czego zmierzam - Bóg wie czego nam potrzeba w danym momencie i jak relacjonuje żona, czasem dojdzie jej do uszu zaledwie jedno zdanie z homilii, ale to jest TO zdanie, które dotyka jej serca. W ten sposób działa Bóg. A nawet jak nic nie dojdzie, to Bóg docenia nasze wysiłki, które procentują łaską. I żeby być dobrze zrozumianym: to nie my uświęcamy się przez nasze słuchanie, czy nasze wysiłki, ale to Bóg nas uświęca przez dawanie wszelkiego rodzaju łask widząc postawę naszego serca. Czy więc Bóg da mniej łaski mamie, która poświęca się i zamiast w spokoju siedzieć przy mężu, spaceruje z dzieciątkiem? Raczej da jeszcze więcej... ;-)
      I na koniec. Cokolwiek rozpatruję w kategoriach relacji Bóg-człowiek, aby trafniej to ocenić, staram się przełożyć na grunt człowiek-człowiek, najlepiej w relacji ojciec-dziecko. Tym razem tę sytuację mogę, myślę, że z niemałym powodzeniem, odnieść do wyprawienia imienin przez babcię. Czy babcia wolałaby, aby przyszła córka z zięciem bez jej jednorocznego wnuczka, ale za to aby siedzieli wszyscy przy stole i rozmawiali, czy raczej wolałaby, aby przyszli wszyscy nawet kosztem tego, że córka nie zje wszystkich potraw, że sobie z nią nie pogada, że będzie w większości czasu zaaferowana dzieckiem, że i mały synek za bardzo nie skorzysta z imprezy. Ale przynajmniej go zobaczy. Przynajmniej się nim zachwyci. Przynajmniej się do niej może uśmiechnie. :-) A jak, któregoś dnia naprawdę przyjdzie potrzeba pogadania z córką, to się umówią same. I to umówienie funkcjonuje u nas w ten sposób, że np. w tygodniu żona jedzie sama na jakąś adorację, czy Mszę świętą.

      Delete
  2. Dziękuję Ci bardzo. Bardzo dużo we mnie jeszcze rozumowania ludzkiego a za mało Bożej iskry.... Pięknie mi to wyprostowałeś.

    ReplyDelete