Saturday, September 16, 2017

O pokój na świecie - Ciebie prosimy...

Zdarzyło się w ostatni czwartek, albo środę (nie pamiętam dokładnie jak mam być szczery, ale to w sumie nieistotne), że na wieczorną mszę świętą poszliśmy sami z najstarszym synem. Usiedliśmy jak to mamy w zwyczaju w pierwszej ławce. Eucharystia została bardzo pięknie odprawiona, ale chciałbym napisać zaledwie o jej jednym fragmencie - modlitwie powszechnej.

Gdy przyszła kolej na ową modlitwę wiernych, kapłan poprosił, aby miała ona charakter spontaniczny. Innymi słowy, wierni, czyli my, mieliśmy sami wypowiadać kolejne prośby do Boga.
I tu dwa słowa wyjaśnienia:
Kościół, w którym miała miejsce celebracja ofiary Chrystusa, to była mała, drewniana kaplica zmartwychwstańców pw. Matki Boskiej Częstochowskiej (kto był w Dębkach na pewno kojarzy). Miejsce dość kameralne można by rzec. Zaledwie kilka ławek po obu stronach wąskiego przejścia pośrodku kaplicy.
Parę osób wypowiedziało swoje prośby zakańczając je wezwaniem: "Ciebie prosimy...".

Niemalże od pierwszej prośby syn szturchał mnie, abym pomodlił się także "o pokój na świecie". Ja i owszem, wypowiedziałem swoje intencje, ale jak chodzi o tę konkretną od syna, to chciałem, żeby on sam ją wypowiedział. Tym bardziej, że jak kojarzyłem, już na wcześniejszych rekolekcjach Domowego Kościoła bardzo chciał powiedzieć swoją intencję w podobnej sytuacji, ale jakoś zabrakło odwagi. Wtedy jednak były inne dzieci, które mówiły intencje. Było więc niejako łatwiej. Tutaj jedynym dzieckiem w kościele był on.

Objąłem syna i za każdym razem kiedy kolejne osoby kończyły słowami "Ciebie prosimy...", zacząłem go po cichu dopingować:
- Teraz Ty! Śmiało! Raz, dwa!
Ale ciągle słyszałem:
- Nie, ja się wstydzę. Ty tatusiu to powiedz...
Na co moja riposta była krótka:
- Ty.

I gdy po kolejnym szepcie zachęty wydawało mi się, że już nic z tego nie będzie, syn się przełamał i głośno powiedział jednym tchem:
- O pokój na świecie, Ciebie prosimy...
- Wysłuchaj nas Panie! - odpowiedziałem gromko z innymi.
Poklepałem syna w dowód uznania i szczerze uśmiechnąłem się do niego. Nie wiem kto był bardziej dumny - on, czy ja. ;-)

Gdy wróciliśmy do pokoju w domu rekolekcyjnym, opowiedziałem wszystko żonie, aby i ona mogła pochwalić naszego pierworodnego siedmioipółlatka za ten akt odwagi. A co! Niech chłopak pamięta, że jego zwycięstwa w przełamywaniu swoich barier, jego małe momenty chwały miały miejsce również w domu jego Niebieskiego Taty (a właściwie w tym konkretnym przypadku nawet Mamy)! A zawsze miło się wraca do miejsc, w których odniosło się jakiś sukces. Bo czy takie wypowiedzenie publiczne intencji nie jest sukcesem? Ilu z nas dorosłych w takiej sytuacji zdobyłoby się na odwagę oraz chęci i głośne wypowiedzenie swojej prośby wobec całego Kościoła? Ilu z nas zrobiłoby to w wieku siedmiu lat? ;-)


No comments:

Post a Comment