Sunday, August 13, 2017

Boże natchnienie z ust dziecka

Ot taka dzisiejsza historia...

Jesteśmy całą rodziną na Pasierbcu w Sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia. Po prostu "tak się poskładało", że na trzy dzisiejsze msze święte, które mieliśmy w planach, jakoś nie wyrobiliśmy się. (Jak są takie sytuacje, coraz częściej jestem w stanie opanować swoje zdenerwowanie i zmienić je w ciekawość - Co dla nas dziś szykujesz Panie?)
Ale wracając do opowiadania, czekam na rozpoczęcie Mszy św. siedząc w pierwszej ławce z najstarszą dwójką dzieci. Żona z najmłodszą dwójką spaceruje gdzieś przy kościele. W pewnej chwili syn mnie ciągnie za rękaw marynarki i mówi pokazując na konfesjonał:
- Idź tata do spowiedzi.
Zdziwiony tą propozycją, niemalże odruchowo odpowiadam:
- Nie no, tak nie można sobie po prostu iść do spowiedzi. Trzeba się do tego przygotować i w ogóle...
Nasz siedmiolatek niby przyjmuje tę odpowiedź, ale chyba nie do końca mu ona pasuje. Ja natomiast zaczynam dostrzegać konfesjonał, w którym siedzi kapłan i czeka na penitentów. I mam normalnie deja vu. Przypominam sobie sytuację z niedalekiej przeszłości (nie dalej jak sprzed paru miesięcy), kiedy syn podobnie mi powiedział i ja zignorowałem jego wskazówkę. Zignorowałem, a potem żałowałem, bo w tamtym okresie nie było już żadnej tak "dogodnej" okazji do przyjęcia sakramentu pokuty i pojednania. No i powoli zaczynam się przełamywać:
- W sumie to nie ma kolejki... Ostatni raz spowiadałem się jakoś dwa tygodnie temu... Przecież chciałem się spowiadać częściej niż raz w miesiącu, a tu nadarza się po temu okazja... Swoje grzechy w miarę pamiętam, a przynajmniej jestem w stanie wymienić te, które najbardziej ciążą mi na sercu... Dlaczego więc nie oddać ich Panu Jezusowi tu i teraz? A jeżeli ta prośba syna jest znów z natchnienia Ducha Świętego?

Ponieważ akurat była modlitwa za zmarłych, klęczałem. Dzięki temu bez zmiany pozycji zrobiłem sobie szybki rachunek sumienia, jednocześnie próbując ułożyć w głowie "scenariusz" wyznawania win. Trwało to jakieś parę minut, po czym wstając wyszeptałem do dzieci:
- Zostańcie w ławce, ja idę do spowiedzi. Jak się wyspowiadam, wrócę do was.
Dzieci pokiwały głowami i posłusznie pozostały w ławce do mojego powrotu. Ja z kolei poszedłem w stronę konfesjonału.

Niestety, albo i "stety", w międzyczasie uprzedziły mnie dwie osoby, stąd moja spowiedź nieco opóźniła rozpoczęcie mszy świętej. Spowiednik bowiem był jednocześnie koncelebransem. Piszę "nieco", ponieważ spowiedź była krótka, konkretna i na temat. Rozgrzeszenie podobnie. Idealnie wręcz do tych okoliczności. I skłamałbym, gdybym napisał, że "jak zwykle". ;-)

Całe natomiast to zdarzenie przypomniało mi, że Bóg wcale nie wymaga od nas abyśmy ofiarowywali mu jedynie rzeczy przygotowane na 100%. Te dopieszczone do ostatniego szczegółu. Jak to się mówi: "że mucha nie siada". On nas doskonale zna. On zna naszą sytuację. On przenika przyszłość. Stąd daje nam sposobności, aby składać mu takie dary, na jakie nas w danej chwili stać. I żeby nie zrozumieć mnie źle. Tu nie chodzi o to, żeby teraz na różnych płaszczyznach obniżać sobie poprzeczkę stwierdzeniem: "Bóg jest wyrozumiały, nie obrazi się" i np. nie założyć najlepszego garnituru na niedzielne spotkanie z Nim. Absolutnie nie! Chodzi o to, że, pozostając w przykładzie ubioru, jak, dajmy na to, w tygodniu przechodzimy obok kościoła, gdzie właśnie kapłan rozpoczyna odprawianie mszy świętej i przyjdzie Boże natchnienie - "Wejdź, czekam tu na Ciebie.", a my jesteśmy ubrani "po codziennemu", to żeby nie ulec szatańskiej pokusie myślenia - "w takim stroju to mi nie wypada" i nie przejść dalej, ale po prostu wejść i uczestniczyć w najświętszej Eucharystii. W ten sposób wypełnimy Bożą wolę, która przyszła do nas niczym łagodny powiew do Eliasza (z dzisiejszego pierwszego czytania z Pierwszej Księgi Królewskiej).

A gdy Pan obdarzył nas już dziećmi, spodziewajmy się, że posłuży się właśnie nimi, aby przekazać nam swoją wolę. Bylebyśmy potrafili wychwycić ten szmer łagodnego powiewu wśród wichury, trzęsienia ziemi, czy ognia. A kiedy już go usłyszymy i kiedy uda nam się go wypełnić, z pewnością uradujemy tym nie tylko Boga, ale też nasze dzieci. A one z kolei, gdy poczują się tak bardzo docenione, będą z coraz większą ochotą nasłuchiwać kolejnych Bożych natchnień w swych serduszkach. Czyż nie jest to jeden z elementów wychowywania do świętości?



No comments:

Post a Comment