Ten post miałem tak naprawdę napisać wczoraj, lecz... zasnąłem. I dziś już było blisko "odpuszczenia sobie", ale podczas wieczornej rozmowy przez telefon z synem sytuacja się powtórzyła. Jaka sytuacja? Za chwilę napiszę. Zanim jednak to zrobię chcę się podzielić jedną refleksją. Chodzi o to, że Pan Bóg jest niesamowity w swoich znakach i ciągle nam je daje. Tylko my prawie że z uporem osła przypisujemy je "przypadkowi", "zbiegowi okoliczności", "szczęściu"... Jeśli więc drogi czytelniku zajrzałeś tutaj "przez przypadek", co więcej, jesteś w stanie dość łatwo wymienić choć kilka takich niesamowitych wydarzeń ze swojego życia, gdzie coś się stało, albo nie stało "o mały włos...", to może warto wyłączyć wszystko z prądu, zanurzyć się w ciszę, zapytać: "Boże, czego chcesz ode mnie?" lub nawet prościej: "Boże, jeżeli istniejesz, to odezwij się do mnie!" i wreszcie usłyszeć w sercu głos Tego, który stoi za tymi wszystkimi sytuacjami?
Już.
Wracam do tematu posta.
W ostatnim wpisie wspomniałem o tym, w jaki sposób zaprosiliśmy Maryję do wszelkich życzeń w naszej rodzinie (Dlaczego życzymy wszystkiego dobrego zamiast stu lat). Dziś chcąc niejako kontynuować myśl, stąd napiszę kilka słów o kichaniu. :-)
Całe niemalże życie gdy ktoś kichnął, odpowiadałem: "Na zdrowie!". No i dlaczego nie? Ktoś kicha, to mu się życzy, aby ta czynność nie prowadziła ku chorobie. Użyłem jednak słowa "niemalże" nie bez powodu. Albowiem do anglojęzycznej osoby mówiłem - "God bless you!" lub w skróconej wersji "Bless you!", natomiast do osoby posługującej się językiem hiszpańskim - "Jesus!" [wymawia się: 'hesus', z akcentem na ostatnią sylabę], czyli po prostu - Jezus! I w pierwszym i w drugim przypadku przywołuje się Boga. I wcale nie jest to przywoływanie nadaremno. Kiedyś, gdy grypa mogła prowadzić do śmierci, tego typu akt strzelisty był jak najbardziej pożądany. A dziś, choć medycyna z grypą, czy katarem już sobie doskonale radzi, to jednak błogosławieństwa i obecności Bożej nigdy za wiele (a w obecnych czasach to chyba nawet bardziej jest pożądane błogosławieństwo, które wzmacnia zdrowie duszy niż zdrowie ciała).
I któregoś dnia (daty nie podam, ale wydaje mi się nawet, że to było w tym roku), po którymś "Na zdrowie!" przyszła myśl - "Niby od kogo oczekujesz tego zdrowia?" I dalej w mojej głowie wyglądało to mniej więcej tak:
~> Hmmm... ;-)
~> Kto ma zapewnić to zdrowie?
~> Ja? Kichający? Jakieś fatum? ...
(Pomijając sytuację, kiedy wypowiadam te słowa jedynie grzecznościowo, choć ponoć savoir-vivre zaleca już, aby kichnięcia w towarzystwie najlepiej "nie zauważać" lub uznawać za niebyłe i przemilczać.)
~> Faktycznie, to trochę bez sensu.
~> Na pewno mile jest usłyszeć od kogoś "Na zdrowie!", a i "Dziękuję!" można odpowiedzieć, ale nic głębszego tam tak naprawdę nie ma.
~> Skoro zdecydowaliśmy się z żoną wychowywać dzieci do świętości, starajmy się każdą rzecz tak zmienić, aby była jak najmilsza Bogu...
~> Jak najtrafniej przetłumaczyć "God bless you!"?
I tego dnia miejsce "Na zdrowie!" po kichnięciu zajęło "Niech ci Pan Bóg błogosławi!".
Co jest godne odnotowania, dzieciom bardzo się to spodobało. Tak bardzo, że jak któregoś dnia będąc przy stole zamyśliłem się i zapomniałem w ten sposób odpowiedzieć najstarszemu synkowi, to usłyszałem:
-Tatusiu...
-Tak synku?
-Jest mi trochę smutno.
-Dlaczego?
-Bo kichnąłem. A ty mi nie życzyłeś błogosławieństwa.
Co by nie powiedzieć, w ustach siedmiolatka był to dość konkretny wyrzut, a jednocześnie jakże piękny i szczery akt serca. Podziałał na mnie jak wylanie wiadra zimnej wody na głowę w upalny dzień. Najpierw szok, potem niebywale przyjemna ochłoda.
-Niech ci Pan Bóg błogosławi! - szybko się poprawiłem i zaraz usłyszałem:
-Dziękuję tatusiu! Już mi nie jest smutno.
I właśnie ta sytuacja powtórzyła się dziś. Niemalże identyczna, jeżeli chodzi o dialog. Różnica była taka, że syn kichnął, a ja po prostu tego nie usłyszałem przez telefon. Usłyszałem za to doskonale, co nastąpiło potem:
-Tatusiu...
-Słucham synku?
-Trochę mi smutno...
Tak więc mam nadzieję, iż choć niektórych Duch Święty przekona poprzez ten post, że warto, nawet w tak zdawałoby się błahych sprawach, korzystać z rady świętego Pawła: "Nieustannie się módlcie!" (1 Tes 5, 17) i ściągać Boże błogosławieństwo przy okazji każdego kichnięcia.
(Nawiasem mówiąc, powyższe zdanie pochodzi z fragmentu Pisma Świętego, który wczoraj odczytałem przez telefon synkowi, po uprzednim wybraniu przez niego między Nowym, a Starym Testamentem i wylosowaniu numeru księgi i rozdziału. ;-) )
PS. A co gdy ktoś kichnie na spotkaniu rodzinnym, na ulicy, w pracy? A co gdy w naszej obecności kichnie "mało" znajomy? Jeżeli ktoś ma w sobie na tyle odwagi, aby odpowiedzieć "Niech ci Pan Bóg błogosławi!", to dosłownie ekstraklasa! Ja na razie jestem na etapie przełamywanie się i odpowiadania "Szczęść Boże!", a i to nie przychodzi łatwo, eufemistycznie rzecz ujmując. Tak więc polecam się Waszej modlitwie. O męstwo, o odwagę...
Już.
Wracam do tematu posta.
W ostatnim wpisie wspomniałem o tym, w jaki sposób zaprosiliśmy Maryję do wszelkich życzeń w naszej rodzinie (Dlaczego życzymy wszystkiego dobrego zamiast stu lat). Dziś chcąc niejako kontynuować myśl, stąd napiszę kilka słów o kichaniu. :-)
Całe niemalże życie gdy ktoś kichnął, odpowiadałem: "Na zdrowie!". No i dlaczego nie? Ktoś kicha, to mu się życzy, aby ta czynność nie prowadziła ku chorobie. Użyłem jednak słowa "niemalże" nie bez powodu. Albowiem do anglojęzycznej osoby mówiłem - "God bless you!" lub w skróconej wersji "Bless you!", natomiast do osoby posługującej się językiem hiszpańskim - "Jesus!" [wymawia się: 'hesus', z akcentem na ostatnią sylabę], czyli po prostu - Jezus! I w pierwszym i w drugim przypadku przywołuje się Boga. I wcale nie jest to przywoływanie nadaremno. Kiedyś, gdy grypa mogła prowadzić do śmierci, tego typu akt strzelisty był jak najbardziej pożądany. A dziś, choć medycyna z grypą, czy katarem już sobie doskonale radzi, to jednak błogosławieństwa i obecności Bożej nigdy za wiele (a w obecnych czasach to chyba nawet bardziej jest pożądane błogosławieństwo, które wzmacnia zdrowie duszy niż zdrowie ciała).
I któregoś dnia (daty nie podam, ale wydaje mi się nawet, że to było w tym roku), po którymś "Na zdrowie!" przyszła myśl - "Niby od kogo oczekujesz tego zdrowia?" I dalej w mojej głowie wyglądało to mniej więcej tak:
~> Hmmm... ;-)
~> Kto ma zapewnić to zdrowie?
~> Ja? Kichający? Jakieś fatum? ...
(Pomijając sytuację, kiedy wypowiadam te słowa jedynie grzecznościowo, choć ponoć savoir-vivre zaleca już, aby kichnięcia w towarzystwie najlepiej "nie zauważać" lub uznawać za niebyłe i przemilczać.)
~> Faktycznie, to trochę bez sensu.
~> Na pewno mile jest usłyszeć od kogoś "Na zdrowie!", a i "Dziękuję!" można odpowiedzieć, ale nic głębszego tam tak naprawdę nie ma.
~> Skoro zdecydowaliśmy się z żoną wychowywać dzieci do świętości, starajmy się każdą rzecz tak zmienić, aby była jak najmilsza Bogu...
~> Jak najtrafniej przetłumaczyć "God bless you!"?
I tego dnia miejsce "Na zdrowie!" po kichnięciu zajęło "Niech ci Pan Bóg błogosławi!".
Co jest godne odnotowania, dzieciom bardzo się to spodobało. Tak bardzo, że jak któregoś dnia będąc przy stole zamyśliłem się i zapomniałem w ten sposób odpowiedzieć najstarszemu synkowi, to usłyszałem:
-Tatusiu...
-Tak synku?
-Jest mi trochę smutno.
-Dlaczego?
-Bo kichnąłem. A ty mi nie życzyłeś błogosławieństwa.
Co by nie powiedzieć, w ustach siedmiolatka był to dość konkretny wyrzut, a jednocześnie jakże piękny i szczery akt serca. Podziałał na mnie jak wylanie wiadra zimnej wody na głowę w upalny dzień. Najpierw szok, potem niebywale przyjemna ochłoda.
-Niech ci Pan Bóg błogosławi! - szybko się poprawiłem i zaraz usłyszałem:
-Dziękuję tatusiu! Już mi nie jest smutno.
I właśnie ta sytuacja powtórzyła się dziś. Niemalże identyczna, jeżeli chodzi o dialog. Różnica była taka, że syn kichnął, a ja po prostu tego nie usłyszałem przez telefon. Usłyszałem za to doskonale, co nastąpiło potem:
-Tatusiu...
-Słucham synku?
-Trochę mi smutno...
Tak więc mam nadzieję, iż choć niektórych Duch Święty przekona poprzez ten post, że warto, nawet w tak zdawałoby się błahych sprawach, korzystać z rady świętego Pawła: "Nieustannie się módlcie!" (1 Tes 5, 17) i ściągać Boże błogosławieństwo przy okazji każdego kichnięcia.
(Nawiasem mówiąc, powyższe zdanie pochodzi z fragmentu Pisma Świętego, który wczoraj odczytałem przez telefon synkowi, po uprzednim wybraniu przez niego między Nowym, a Starym Testamentem i wylosowaniu numeru księgi i rozdziału. ;-) )
PS. A co gdy ktoś kichnie na spotkaniu rodzinnym, na ulicy, w pracy? A co gdy w naszej obecności kichnie "mało" znajomy? Jeżeli ktoś ma w sobie na tyle odwagi, aby odpowiedzieć "Niech ci Pan Bóg błogosławi!", to dosłownie ekstraklasa! Ja na razie jestem na etapie przełamywanie się i odpowiadania "Szczęść Boże!", a i to nie przychodzi łatwo, eufemistycznie rzecz ujmując. Tak więc polecam się Waszej modlitwie. O męstwo, o odwagę...
No comments:
Post a Comment