Dziś byliśmy z synem na urodzinach u kolegi z przedszkola. Dzięki temu uświadomiłem sobie, że rok temu na szyjach naszych córek zawisł cudowny medalik. Skąd taka refleksja? Historia nieco zakręcona muszę przyznać. Rok temu byliśmy także na urodzinach u tego samego kolegi, a ponieważ były to urodziny "na sportowo", to na koniec wszyscy uczestnicy otrzymali gwizdki. Gwizdki były zaopatrzone w różnokolorowe sznurki do zawieszenia na szyi. Gwizdek syna został odłożony do pudła z innymi "sportowymi" rzeczami, natomiast zielony sznurek nieco zmienił swoje przeznaczenie. Został przecięty na dwie części i powtórnie związany, ale już na szyjach naszych córek. Wcześniej na każdy ze sznurków został jeszcze nałożony medalik z wizerunkiem Matki Boskiej. Cały kształt owego medalika został wybity zgodnie z Jej prośbą przekazaną nowicjuszce Katarzynie Labouré prawie 200 lat temu. Z powodu łask, jakie na przestrzeni lat Maryja wypraszała u swego Syna dla tych, którzy go z wiarą nosili, wkrótce medalik zaczął być nazywany cudownym. To określenie - "Cudowny Medalik" funkcjonuje do dziś. Kto chciałby zagłębić się w temat, polecam np. tę stronę:
http://www.apostolat.pl/
Dodam jeszcze tylko tyle, że jedną z największych propagatorek Cudownego Medalika była święta Matka Teresa z Kalkuty. Jak czytamy na stronie http://cudownymedalik.maryjni.pl/matkateresa.html:
Matka Teresa z Kalkuty, znana na całym świecie z działalności charytatywnej, którą rozpoczęła w 1948 r., posługiwała się prostym "narzędziem" jako symbolem tej działalności: "Cudownym Medalikiem". Zwykle widywano Matkę, jak brała pełną garść tych medalików, całowała je i rozdawała biednym. Kiedy rozchodziła się wiadomość, że Matka Teresa przybyła do miasta przed klasztorami ustawiały się kolejki. Witała młodych i starych, chorych i biedaków, świeckich i duchownych, znanych i nieznanych. Rzadko ktoś odchodził bez Medalika, jaki Matka wciskała mu w rękę. Podczas ostatniej wizyty w nowojorskiej dzielnicy South Bronx w czerwcu 1997 r., a więc niecałe trzy miesiące przed śmiercią. Matka, siedząc na wózku inwalidzkim, trzymała na kolanach cały koszyk tych medalików. Siostry ciągle napełniały go na nowo, w miarę jak Matka wręczała pokaźne ich ilości każdemu księdzu, który witał się z nią po Mszy. Warta podkreślenia jest cześć, z jaką wręczała te religijne sakramentalia oraz żarliwość, z jaką zalecała, żeby ich używać jako narzędzia szerzenia ewangelicznego przesłania miłości.
Tak więc i nasza starsza i nasza młodsza córka, wtedy niespełna 4 i 2 letnie, na stałe otrzymały medaliki. Piszę na stałe, ponieważ zawieszonych i związanych sznurków nie dało się ściągnąć przez głowę. Przyznam szczerze, że wcześniej nie zakładaliśmy starszej córce nic takiego na szyję, ponieważ baliśmy się, iż może coś się stać. Tylko, że jak owego dnia na jej szyi zawisł wreszcie święty medalik, młodsza też nie chciała być gorsza. Tak więc czego nie daliśmy starszej córce po prostu ze strachu, młodsza sama sobie dość skutecznie "wynegocjowała".
Teraz z perspektywy ostatniego roku mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że nasze obawy były zupełnie bezpodstawne. Przez rok nic się niebezpiecznego nie wydarzyło. Obie dziewczyny śpią w medalikach, kąpią się w medalikach, bawią się w medalikach... A te jak zostały założone, tak wiszą. Cały czas pod ubraniem, w bezpośredniej bliskości ich serc.
Z synem była nieco inna historia. On z kolei nosi na szyi na sznureczku krzyż. Ale nie tyle pod ubraniem, co na wierzchu. W posiadanie pierwszego krzyżyka wszedł dość niespodziewanie. W pobliskim kościele pw. św. królowej Jadwigi, kiedyś podczas Mszy świętej miała prelekcje świecka misjonarka. I po wszystkim syn jakoś do niej podszedł, czy ona zbierała na tacę i wtedy podszedł... no nie pamiętam, w każdym bądź razie został obdarowany przez misjonarkę właśnie krzyżykiem misyjnym. Nosił go z dumą na piersi. Któregoś dnia niestety uległ zniszczeniu. Wtedy otrzymał kolejny krzyżyk, i kolejny, i kolejny... Niektóre z nich niszczyły się, inne były gubione. Aktualnie, od kilku tygodni, syn kazał sobie do krzyżyka dołączyć cudowny medalik i teraz z dumą nosi ten tandem. Podpatrzył u mnie, że na łańcuszku mam kilka medalików i krzyżyk. Nie było więc jak argumentować, żeby go zniechęcić. Zostało na jego.
A w ramach dygresji powiem, że kiedyś sam zastanawiałem się, czy można nosić wokół szyi więcej niż jeden element - np. jeden medalik, albo jeden krzyż. Wtedy Pan Bóg dał mi poznać Martę Robin - niesamowitą mistyczkę francuską. No i ona nosiła na szyi cały pęk różnych medalików. Również w tamtym czasie usłyszałem podczas jednego z kazań ojca Daniela ze wspólnoty Miłość i Miłosierdzie Jezusa, że jak najbardziej można mieć na szyi łańcuszek z kilkoma medalikami. Te dwie odpowiedzi, które podsunęło mi niebo, były już dla mnie po prostu wystarczające.
Tak więc polecam od najmłodszych lat zawieszać na szyjach dzieci święte medaliki, czy krzyżyki. Takie poświęcone dewocjonalia, które znajdują się blisko duszy (zgodnie z wizją sł. B. Pauli Zofii Tajber), mogą tylko wyjść na dobre naszym podopiecznym. Wiadomo, nie należy traktować ich jakoś magicznie, że skoro mam, skoro noszę, to teraz jakkolwiek bym nie zgrzeszył, to nie mam się czego bać, bo mam nadnaturalną ochronę. No nie. Natomiast prawdą jest, że ze czcią i z wiarą noszone, otwierają specjalne kanały łask (często związanych ze specjalnymi obietnicami), które spływają za wstawiennictwem tych, których wizerunki nosimy. Myślę, że naprawdę warto skorzystać z takiej okazji.
Który jednak medalik wybrać? A może krzyżyk? Osobiście polecam właśnie Cudowny Medalik, o którym wspomniałem na samym początku, ponieważ jest on związany obietnicami pochodzącymi od naszej najukochańszej Mamusi w niebie. Aczkolwiek jeżeli mamy szczególne nabożeństwo do jakiegoś innego świętego, to myślę, że warto właśnie jego wizerunek nosić na szyi.
A kto uważa, że nie warto w ten sposób demonstrować swojej wiary, że nie warto, aby dzieci w ten sposób demonstrowały wiarę ojców, niech czym prędzej przypomni sobie następujący fragment, który umieścił w swojej Ewangelii święty Mateusz:
Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. (Mt 10, 32)
http://www.apostolat.pl/
Dodam jeszcze tylko tyle, że jedną z największych propagatorek Cudownego Medalika była święta Matka Teresa z Kalkuty. Jak czytamy na stronie http://cudownymedalik.maryjni.pl/matkateresa.html:
Matka Teresa z Kalkuty, znana na całym świecie z działalności charytatywnej, którą rozpoczęła w 1948 r., posługiwała się prostym "narzędziem" jako symbolem tej działalności: "Cudownym Medalikiem". Zwykle widywano Matkę, jak brała pełną garść tych medalików, całowała je i rozdawała biednym. Kiedy rozchodziła się wiadomość, że Matka Teresa przybyła do miasta przed klasztorami ustawiały się kolejki. Witała młodych i starych, chorych i biedaków, świeckich i duchownych, znanych i nieznanych. Rzadko ktoś odchodził bez Medalika, jaki Matka wciskała mu w rękę. Podczas ostatniej wizyty w nowojorskiej dzielnicy South Bronx w czerwcu 1997 r., a więc niecałe trzy miesiące przed śmiercią. Matka, siedząc na wózku inwalidzkim, trzymała na kolanach cały koszyk tych medalików. Siostry ciągle napełniały go na nowo, w miarę jak Matka wręczała pokaźne ich ilości każdemu księdzu, który witał się z nią po Mszy. Warta podkreślenia jest cześć, z jaką wręczała te religijne sakramentalia oraz żarliwość, z jaką zalecała, żeby ich używać jako narzędzia szerzenia ewangelicznego przesłania miłości.
Tak więc i nasza starsza i nasza młodsza córka, wtedy niespełna 4 i 2 letnie, na stałe otrzymały medaliki. Piszę na stałe, ponieważ zawieszonych i związanych sznurków nie dało się ściągnąć przez głowę. Przyznam szczerze, że wcześniej nie zakładaliśmy starszej córce nic takiego na szyję, ponieważ baliśmy się, iż może coś się stać. Tylko, że jak owego dnia na jej szyi zawisł wreszcie święty medalik, młodsza też nie chciała być gorsza. Tak więc czego nie daliśmy starszej córce po prostu ze strachu, młodsza sama sobie dość skutecznie "wynegocjowała".
Teraz z perspektywy ostatniego roku mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że nasze obawy były zupełnie bezpodstawne. Przez rok nic się niebezpiecznego nie wydarzyło. Obie dziewczyny śpią w medalikach, kąpią się w medalikach, bawią się w medalikach... A te jak zostały założone, tak wiszą. Cały czas pod ubraniem, w bezpośredniej bliskości ich serc.
Z synem była nieco inna historia. On z kolei nosi na szyi na sznureczku krzyż. Ale nie tyle pod ubraniem, co na wierzchu. W posiadanie pierwszego krzyżyka wszedł dość niespodziewanie. W pobliskim kościele pw. św. królowej Jadwigi, kiedyś podczas Mszy świętej miała prelekcje świecka misjonarka. I po wszystkim syn jakoś do niej podszedł, czy ona zbierała na tacę i wtedy podszedł... no nie pamiętam, w każdym bądź razie został obdarowany przez misjonarkę właśnie krzyżykiem misyjnym. Nosił go z dumą na piersi. Któregoś dnia niestety uległ zniszczeniu. Wtedy otrzymał kolejny krzyżyk, i kolejny, i kolejny... Niektóre z nich niszczyły się, inne były gubione. Aktualnie, od kilku tygodni, syn kazał sobie do krzyżyka dołączyć cudowny medalik i teraz z dumą nosi ten tandem. Podpatrzył u mnie, że na łańcuszku mam kilka medalików i krzyżyk. Nie było więc jak argumentować, żeby go zniechęcić. Zostało na jego.
A w ramach dygresji powiem, że kiedyś sam zastanawiałem się, czy można nosić wokół szyi więcej niż jeden element - np. jeden medalik, albo jeden krzyż. Wtedy Pan Bóg dał mi poznać Martę Robin - niesamowitą mistyczkę francuską. No i ona nosiła na szyi cały pęk różnych medalików. Również w tamtym czasie usłyszałem podczas jednego z kazań ojca Daniela ze wspólnoty Miłość i Miłosierdzie Jezusa, że jak najbardziej można mieć na szyi łańcuszek z kilkoma medalikami. Te dwie odpowiedzi, które podsunęło mi niebo, były już dla mnie po prostu wystarczające.
Tak więc polecam od najmłodszych lat zawieszać na szyjach dzieci święte medaliki, czy krzyżyki. Takie poświęcone dewocjonalia, które znajdują się blisko duszy (zgodnie z wizją sł. B. Pauli Zofii Tajber), mogą tylko wyjść na dobre naszym podopiecznym. Wiadomo, nie należy traktować ich jakoś magicznie, że skoro mam, skoro noszę, to teraz jakkolwiek bym nie zgrzeszył, to nie mam się czego bać, bo mam nadnaturalną ochronę. No nie. Natomiast prawdą jest, że ze czcią i z wiarą noszone, otwierają specjalne kanały łask (często związanych ze specjalnymi obietnicami), które spływają za wstawiennictwem tych, których wizerunki nosimy. Myślę, że naprawdę warto skorzystać z takiej okazji.
Który jednak medalik wybrać? A może krzyżyk? Osobiście polecam właśnie Cudowny Medalik, o którym wspomniałem na samym początku, ponieważ jest on związany obietnicami pochodzącymi od naszej najukochańszej Mamusi w niebie. Aczkolwiek jeżeli mamy szczególne nabożeństwo do jakiegoś innego świętego, to myślę, że warto właśnie jego wizerunek nosić na szyi.
A kto uważa, że nie warto w ten sposób demonstrować swojej wiary, że nie warto, aby dzieci w ten sposób demonstrowały wiarę ojców, niech czym prędzej przypomni sobie następujący fragment, który umieścił w swojej Ewangelii święty Mateusz:
Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. (Mt 10, 32)
No comments:
Post a Comment