Friday, May 6, 2016

Unikaj sekretów, czyli o skarżeniu w pozytywnym świetle słów kilka

"Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie wyszło na jaw, ani nic tajemnego, co by się nie stało wiadome. Dlatego wszystko, co powiedzieliście w mroku, w świetle będzie słyszane, a coście w izbie szeptali do ucha, głosić będą na dachach." (Łk 12, 2-3)

Wczoraj rano golę się w łazience i słyszę z głębi domu głos synka:
- Tatusiu, wiesz gdzie masz okulary?
- Nie wiem - odpowiadam krótko, mając świadomość, że syn właśnie je znalazł. :-) I już po chwili słyszę tupanie na schodach, które kończy się obecnością naszego młodzieńca w drzwiach łazienki.
- Wyciągnij rękę, mam dla ciebie niespodziankę! - oznajmia trzymając ręce za plecami.
- Chyba wiem jaką... Okulary. - stwierdzam mając zajęte ręce i chcąc, aby syn po prostu położył mi je gdzieś blisko.
- Nie mogę ci powiedzieć co to jest, bo to jest niespodzianka! - odpowiada mały spryciarz.
Istotnie, nie dalej jak parę dni temu mieliśmy rozmowę, podczas której tłumaczyłem, istotę niespodzianki. Pogadanka wyszła stąd, że będąc w Częstochowie na Jasnej Górze razem z siostrą zerwali na przyparkingowych trawnikach kwiatki dla mamy i wracając samochodem podczas rozmowy telefonicznej z żoną syn się pochwalił:
- A wiesz mamo, mamy dla ciebie niespodziankę! Zerwaliśmy dla ciebie kwiatki!
Wytłumaczyłem mu zaraz, że niespodzianka jest wtedy, kiedy ktoś otrzymuje coś niespodzianie, z zaskoczenia, bez uprzedniej informacji. Nie można mówić komuś, co jest niespodzianką, ponieważ ta rzecz przestaje być nieznana, tym samym przestaje być niespodzianką. A najlepiej to w ogóle nie mówić, że się ma niespodziankę, tylko przyjść do danej osoby i ja wręczyć. Jak widać synek załapał o co w tym chodzi. ;-) No ale nasza łazienkowa rozmowa była kontynuowana:
- Rozumiem. Czyli nie możesz mi powiedzieć.
- Tak.
- Czyli to jest taki twój sekret... To znaczy nie tyle sekret, tylko niespodzianka, bo za chwilę mi o niej powiesz, ale jeszcze nie mogę jej znać. - szybko się poprawiam.
- Tak. A wiesz tatusiu, że dziewczyny w przedszkolu mają sekrety?
- Tak? A czy to dobrze mieć sekrety? - dopytuję, sprawdzając jednocześnie, czy ziarno swego czasu rzucone w jego umysł przyniosło plon, czy się zmarnowało.
- Nie. To jest złe.
- Właśnie! Tata i mama nie mają ani przed sobą sekretów ani przed Panem Bogiem.
Staramy się z żoną jak najczęściej w naszych rozmowach z dziećmi odnieść relację dziecko-rodzic, do relacji rodzic-Bóg albo rodzic-rodzic, albo rodzic-dziadek/babcia, aby syn, czy córka rozumieli, że jest pewien porządek i powtarzalność zachowań. Nie chcemy, aby dzieci wyrastały w przekonaniu, że np. coś się od nich wymaga tylko dlatego, że są dziećmi i gdyby tylko ten stan rzeczy zmienić, owo wymaganie przestałoby istnieć.
- A Pan Bóg wszystko widzi, prawda?
- Tak. Pan Bóg jest wszędzie i wszystko widzi.
Akurat przyszła jeszcze czteroletnia córka, więc kwestia wymagała nieco szerszego wyjaśnienia.
- Pan Bóg nie potrzebuje oczu tak jak my, aby wszystko widzieć. - dopowiadam.
- Taaaaak. Pan Bóg jest duchem! - zaskakuje mnie swoją odpowiedzią córeczka.
- Dokładnie! Pan Bóg jest duchem i nie ma oczu jakie my mamy. Zresztą i nam nie zawsze potrzebne są oczy. Jak je zamknę to cały czas potrafię sobie wyobrazić różne rzeczy - powiedziałem zamykając oczy. Teraz na przykład widzę cię jak podbijasz piłkę. - zwracam się do synka i kontynuuję: Zamknij oczy i powiedz mi, czy też tak potrafisz. Tu syn zamknął oczy.
- Tak widzę tatę kiedy się goli.
No nie było to wprawdzie dokładnie to, o co mi chodziło, ale sens podłapany. ;-)
- Właśnie! Żeby coś zobaczyć, nie zawsze potrzebujemy oczu. I Pan Bóg w sobie wiadomy sposób wszystko widzi. Czy jesteśmy w stanie wytłumaczyć mrówce jak działa telefon komórkowy?
- Nieeeeeee!
- Dokładnie. Pan Bóg stworzył ją aby szukała pożywienia, robiła zapasy, broniła swojego mrowiska kiedy zajdzie taka potrzeba i te rzeczy umie i rozumie. Ale nie można jej nauczyć obsługi komórki. Tak samo jest z nami i Panem Bogiem. Są rzeczy, które rozumiemy, są rzeczy, które możemy pojąć na zasadzie podobieństwa z tym co widzimy na świecie, ale są też rzeczy, które poznamy dopiero jak spotkamy się z Panem Bogiem w niebie. I jedną z nich jest to, w jaki sposób Pan Bóg wszystko widzi i jest wszędzie.
Powyższy dialog przytoczyłem w całości, ponieważ bardzo fajnie "wyszedł" (czytaj - bardzo fajnie go Duch Święty zmoderował). Do niniejszego postu przyda się zaledwie mały jego fragment.. :-D

No to do sedna, do sedna...

A sednem są owe sekrety, szepty, tajemnice. A właściwie ich unikanie. Czyli gdy się pojawią wyjawianie ich i dzielenie się nimi. Tak od początku uczymy dzieci. Aby nic nie ukrywać. Czasem nawet promujemy poinformowanie nas o czymś jakąś pochwałą słowną, choć w większości przypadków po prostu nie karcimy kiedy jakieś dziecko przychodzi do nas i informuje, że coś złego zrobiło. Synek tu jest specem i zaraz jak tylko powie, że np. strzelił piłką i kwiatek spadł z parapetu dodaje: - Ale nie będzie kary, bo sam powiedziałem, prawda? No i faktycznie, wtedy kończy się na ostrzeżeniu i poleceniu posprzątania.
Powód bezpośrednio wynikł z pro-genderowskiej polityki poprzedniej ekipy rządzącej (PO-PSL do spółki z SLD i Ruchem Palikota) i działań seksedukatorów w instytucjach edukacyjnych. (Posłuchaj fragmentu) A było to działanie właśnie oparte na "sekretach", "tajemnicach", "nieinformowaniu rodziców", czasem nawet na braku jakiegokolwiek kontroli ze strony dorosłego przedstawiciela placówki edukacyjnej podczas owych "uświadamiających" zajęć. (Posłuchaj fragmentu.) Czyli zdeprawujmy dzieci od przedszkola w myśl powiedzenia: "hulaj dusza, Boga nie ma". Jak szkodliwe jest takie działanie i jak bardzo może rozbić młodego człowieka opowiedział ks. Sławek Kostrzewa na przykładzie pewnego 12-latka. Po zaledwie jednym z takich spotkań, na którym panie prowadzące pokazały różne zdjęcia m.in. całujących się chłopaków w formacjach homoseksualnych, wyjaśniając, że to całkiem normalne w ich wieku i nie należy się wobec takich popędów hamować, jeden z chłopaków trafił ostatecznie do niego z prośbą, właściwie z błaganiem o pomoc, bo nie mógł już sam sobie poradzić z efektami owej "edukacji". (Posłuchaj fragmentu.)

Tylko tu trzeba swego rodzaju konsekwencji. Jeżeli przyjdzie dziecko i powie, że ta i ta osoba coś zrobiła (nawet niekoniecznie jemu), to nie można zbyć go w stylu "a ty dlaczego skarżysz?". Czasem obserwuję takie zachowanie w pobliskim parku, głównie w wykonaniu opiekunek i rodziców, którzy nie bardzo mają ochotę w 100% zająć się swoimi podopiecznymi, a tekst o skarżeniu świetnie załatwia sprawę. Drugi raz dziecko dobrze się zastanowi, zanim powtórzy ten zabieg. Przyszło bowiem z problemem, odchodzi upokorzone. A dodatkowo zamiast poczuć, że tata, mama, czy opiekunka są po ich stronie, dostają od bliskiej osoby przysłowiowy "nóż w plecy". Najczęściej tak się dzieje, kiedy dziecko, na które jest skarga, to dziecko koleżanki/kolegi przy której właśnie się stoi lub z którą właśnie się rozmawia i wejście w konfrontację z własnym dzieckiem jest prostsze niż z pełnoletnim znajomym. Droga donikąd. Jak widzę tego typu sceny i wielki smutek w oczach dzieci, wielki żal mnie osobiście ogarnia. Odmawiam wtedy w myślach "Zdrować Maryjo..." w intencji owych dzieci i tyle. Nic więcej nie pozostaje zrobić.

I chciałbym być tu dobrze zrozumianym. Nie chodzi, aby wyuczyć w dziecku myślenie, że jak coś mi się nie podoba, pójdę do rodzica, odpowiednio przedstawię sytuację i przy jego protekcji otrzymam co chcę. Absolutnie nie. Chodzi o to, aby potraktować dziecko z szacunkiem należnym młodej osobie, która przychodzi do nas z ważną dla siebie informacją, na którą oczekuje naszej reakcji. Tym samym to my sami zyskujemy szacunek w oczach dziecka. I to wcale nie jest równoznaczne ze spełnieniem konkretnych oczekiwań malucha. W naszym domu tego typu informowanie najczęściej wcale nie kończy się skarceniem domniemanego "sprawcy zajścia" ile pytaniem do "informującego":
- I co chciałbyś/chciałabyś żebym teraz zrobił?
- I co sam mógłbyś/sama mogłabyś teraz zrobić?
- Jak do tego doszło?
- Dlaczego tak się stało?
...
Lub krótką dyskusją z przywołaniem wszystkich zainteresowanych stron, aby konflikt mógł wybrzmieć nie tylko z pojedynczych ust. Pamiętajmy, że konflikt sam w sobie nie jest rzeczą złą. Złe lub dobre może być to, w jaki sposób zostanie on rozwiązany (lub nie). Pamiętacie słynne słowa św .Pawła, które często przytacza się na kursach przedmałżeńskich?
"Gniewajcie się, a nie grzeszcie: niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce!" (Ef 4, 26)

Podsumowując temat skarżenia, powtórzę:
Wszelakiego rodzaju odzywki "A ty znowu skarżysz?!"są wg mnie niczym innym, jak brakiem szacunku wobec małego człowieka.

Tu niestety cały czas pokutuje w nas obraz z czasów komunistycznych, kiedy to wszelakiego rodzaju informowanie przełożonych, czy władz uchodziło w społeczeństwie za donosicielstwo. Państwo było wrogiem, które kiedy się okradało, wyśmiewało i niszczyło, robiło się dobrze, ponieważ "walczyło się z systemem". Ale czasy się zmieniły. Jesteśmy wolni w swojej ojczyźnie, którą należy wespół budować i o nią dbać. Zachwycamy się Zachodem i dążymy do niego, ale czasem jedynie wybiórczo. W Niemczech, jak przed posesją sąsiada trawa jest za długa i wymaga ścięcia, czy choćby jak samochód stoi źle zaparkowany, poinformowanie policji o tym fakcie i poproszenie jej o interwencję (czyli ukaranie winnego) jest na porządku dziennym. Jest to wręcz obywatelski obowiązek. A my rugujemy z naszych dzieci od najmłodszych lat postawę czujności i informowania o złych zdarzeniach, pod płaszczykiem "skarżenia". Z drugiej strony narzekamy, że Polska (mam na myśli oczywiście "część wspólną" naszego kraju) taka zaniedbana, że tyle wszędzie śmieci, że nikt nie reaguje jak coś złego się dzieje, że nawet nie poinformuje odpowiednich służb, które mogłyby zainterweniować. Tylko czym skorupka nasiąknie za młodu tym na starość trąci. I nie ma innej możliwości.
Kiedyś słyszałem również historię z "drugiego bieguna", bodajże ze Szwajcarii, jak to późnym wieczorem ktoś przeszedł na pasach przez ulicę. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie odbyło się to na czerwonym świetle. Po prostu po horyzont nic nie jechało, więc "ciach". Następnego dnia zapukała do drzwi owego delikwenta policja z mandatem w ręku za ten występek. Niedługo potem sąsiad poinformował go, że to on za tym stoi. I, tu uwaga, nie zrobił tego wcale złośliwie, czy z jakieś chęci odwetu na sąsiedzie. Po prostu zobaczył wykroczenie i czuł się w obowiązku poinformować o tym stosowne służby. Tak samo czuł się w obowiązku poinformować o tym sąsiada, aby wszystko było jasne.
Powyższa dygresja miała na celu jedynie uzmysłowienie jak bardzo na tym polu różnimy się nawet na naszym niewielkim europejskim poletku.

Na koniec chcę jeszcze wrócić na moment do sekretów i tajemnic. Jak już pisałem, uczymy w domu nasze dzieci, że tata i mama nie mają wobec siebie sekretów. Tajemnice bowiem tak naprawdę niczemu dobremu nie służą. Jezus też nie miał tajemnic przed swoją mamą Maryją. Zatajać jakąś część prawdy przed kimś, to de facto okłamywać daną osobę. Poza tym czy miło jest kiedy ktoś w towarzystwie szepcze, a my tego nie słyszymy? Albo że mówi: "Ja coś wiem, ale ci nie powiem?". Takie proste przykłady wręcz fenomenalnie docierają do dzieci.

No i przyszła któregoś dnia wycieczka w przedszkolu, w grupie synka. Siostra odpowiedzialna za wycieczkę dołożyła do programu dodatkowy punkt. Zanim jednak owy punkt został spełniony, oznajmiła dzieciom:
- Ale nie mówicie o tym rodzicom, to będzie nasz sekret.
Na to od razu zareagował nasz syn:
- Nie-e. Nie można mieć sekretów.
- Eeeee... dlaczego nie można? Można.
- Nie-e. Sekrety są złe.
- Eeee... dlaczego złe?
- Nie można okłamywać rodziców.
Tu już z oczywistych względów dyskusja nie mogła być kontynuowana, ponieważ należałoby podważyć zdanie rodziców. Siostra przyznała więc rację synkowi. My jako rodzice dzięki postawie syna dowiedzieliśmy się o zaistniałej sytuacji i owym nadprogramowym punkcie wycieczki. Mniemam jednak, że większość przedszkolaków "dochowała tajemnicy".

Sami więc odpowiedzcie sobie, w której grupie rodziców chcielibyście być.

Naturalnie mamy świadomość z żoną, że nie może nie być tak kolorowo zawsze. Że wcześniej, czy później mogą pojawić się tajemnice dzieci wobec nas, ale jako rodzice na pewno nie przyłożymy do tego ręki. Jak tylko możemy będziemy starać się promować w naszej rodzinie koncepcję otwartego, nieskrępowanego przepływu informacji ze strony naszych podopiecznych, jednocześnie pokazując czerwoną kartkę wszelkim bajkom i programom promującym u dzieci "sekrety". Przede wszystkim dla dobra ich samych, abyśmy mogli w razie potrzeby szybko i odpowiednio zareagować. Ale ta zasada oprócz dobrych skutków już tutaj na ziemi, ma również swój dodatkowy, niemniej ważny pozytywny oddźwięk. Jest nim perspektywa sądu ostatecznego, kiedy to księga życia zostanie otwarta i nasze czyny staną się jawne dla wszystkich ludzi w myśl słów Jezusa. Słów, które umieściłem na samym początku tego postu, a które pozwolę sobie przytoczyć jeszcze raz:

"Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie wyszło na jaw, ani nic tajemnego, co by się nie stało wiadome. Dlatego wszystko, co powiedzieliście w mroku, w świetle będzie słyszane, a coście w izbie szeptali do ucha, głosić będą na dachach." (Łk 12, 2-3)

PS. A kto miałby ochotę otworzyć się na relację pani doktor Glorii Polo jak to wydarzenie będzie wyglądało w praktyce, polecam jej książkę "Trafiona przez piorun. Stałam u bram nieba i piekła."
Mogę dać świadectwo, że jak któregoś wieczora przysiadłem do laptopa, aby ją przeczytać, to nie odszedłem od ekranu dopóki jej całej nie pochłonąłem. Było to już nad ranem...

1 comment:

  1. Tak mi się pzypomniało jak o sekretach mówiła św Teresa z Avila, gdzies o tym czytałam, że chyba w tajemnicy przed ojcem mama pozwalała jej czytać romanse gdy była jeszcze nastolatką, i ile to złego w niej uczyniło i nie wiem czy juz sama to dodaję czy rzeczywiście tam podkreślała już sam fakt okłamywania niejako w ten sposób swojego ojca, przed którym robiła to potajemnie...

    ReplyDelete