Monday, May 30, 2016

Osoba duchowna w rodzinie - zaszczytem dla rodziny

W nawiązaniu do poprzedniego postu - Dowcipy o kapłanach w pigułce, dziś chciałbym przede wszystkim mocno zaakcentować szacunek, jaki należy zbudować w dzieciach wobec kapłanów i osób konsekrowanych. Jeżeli chcemy, aby nasze rodziny były pięknym miejscem do kształtowania świętości musimy brać przykład ze świętych. A im większy święty, tym większy szacunek okazywał wobec osób w stanie duchownym. Niezależnie jacy by oni nie byli.

Gwoli wstępu - chęć napisania postu zrodziła się w mojej głowie już ponad tydzień temu, a impulsem była dyskusja, jaką wywołał już wspomniany poprzedni post. I ten zamysł krążył i krążył mi w głowie, a Duch Święty podsuwał coraz to nowe myśli i przykłady, którymi za chwilę się tutaj podzielę. Zacznę od najświeższego.

Podczas przedwczorajszego sobotniego sprzątania włączyłem na chybił trafił jedno z kazań ojca Daniela z pustelni w Czatachowej. (Pobrałem je stąd.) Nie skupiałem się za bardzo na słuchaniu, ale kilka elementów utkwiło mi w głowie, m.in. fakt, że owej niedzieli był czytany jeden z najkrótszych fragmentów Ewangelii. ;-) No i dziś jadąc samochodem, postanowiłem też losowo wybrać sobie jakieś kazanie. Okazało się, że z kilkudziesięciu możliwości, wybrałem to samo co w sobotę. Tym razem postanowiłem bardziej się wsłuchiwać. Jednak po paru minutach chcąc poprawić telefon przez przypadek wyłączyłem odsłuch. Szkoda pomyślałem, jednocześnie decydując, że w domu poszukam owo kazanie i puszczę je sobie do końca. Ponieważ ta akcja wymaga trochę precyzji i czasu, podczas jazdy nie sposób tego zrobić. Po raz drugi więc otworzyłem katalog z plikami kazań, szurnąłem palcem po ekranie, aby przewinąć w losowe miejsce i po chwili dotknąłem raz jeszcze ekranu, aby zatrzymać przewijające się pliki i odtworzyć aktualnie przesuwany. I co? Znów ta sama ewangelia i to samo kazanie! :-) (Do ściągnięcia stąd.) A w nim w 19 minucie i 15 sekundzie padają takie mocne, a zarazem piękne słowa:
"Kiedyś, kilkadziesiąt lat temu i wcześniej zaszczyt to był dla rodziny, kiedy ktoś z domu szedł do zakonu albo do seminarium, do kapłaństwa. Teraz coraz bardziej widzi się brak sensu takiej drogi życia. Niektórzy nawet odradzają, zakazują w rodzinie iść tam komuś, jak się dowiedzą, że ktoś chce iść do zakonu, do kapłaństwa, to zabraniają, bo wiedzą, że to jest, według nich, w tym świecie, w którym żyjemy bezsensowne, nie opłaca się. Kiedyś komunizm przeszkadzał w realizowaniu powołania, a teraz niestety mentalność tego świata, która mówi,żeby w tym świecie zarabiać, żeby zdobywać, żeby bawić się, żyć przyjemnościami, a nie szukać swojej drogi życia - powołania i je wypełniać. Każdy człowiek ma powołanie, każdy jest powołany do nieba, ale także do konkretnego zadania tu na ziemi: małżeństwa, kapłaństwa, życia zakonnego, czasem też samotnego, wdowiego."

I ten fragment dotyka chyba sedna sprawy. Na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat gdzieś zatraciliśmy szacunek do stanu duchownego. Media nachalnie podsuwając nam skandale z udziałem osób duchownych (te prawdziwe i te wyssane z palca) skutecznie zraziły nas do kapłaństwa i życia zakonnego. Nawet może nie jesteśmy tego do końca świadomi. Kiedyś ksiądz, to była poważana osoba. Właśnie z racji otrzymania powołania, z racji wybrania na tę funkcję przez samego Boga. Dziś już wielu z nas w to nie wierzy, traktując kapłanów jako zwykłą profesję. Zawód, jakich wiele na świecie - taksówkarze, lekarze, informatycy... A przecież to zupełnie nie tak. Kto ma choć trochę bliższą styczność z osobami, które zdecydowały się pójść tą specjalną, wybraną drogą ku Bogu, doskonale wie jak trudna jest to decyzja. A właściwie nie tyle pojedyncza decyzja, ile codzienne zmaganie się z wątpliwościami i podszeptami szatańskimi próbującymi nakłonić diakona, czy siostrę w nowicjacie do zrezygnowania. Kiedyś ludzie byli tego o wiele bardziej świadomi. Stąd było zaszczytem dla rodziny mieć wśród krewnych księdza, albo siostrę zakonną.

I właśnie ten szacunek należy odnowić w naszych rodzinach, jeżeli chcemy mieć święte dzieci. Najlepszym bowiem sposobem do świętości jest dla dziewczyny poślubić Pana Jezusa, a dla chłopaka całkowicie oddać Mu się w niewolę posłuszeństwa. Czyli przyjąć habit, albo sutannę. I pewnie znajdą się kapłani, czy siostry zakonne, którzy pogubili się na swojej ścieżce powołania, ale skupiać się na tych przypadkach byłoby rzeczą mało rozsądną. To tak jakby zaczynając planować wakacje, porzucić plany, ponieważ usłyszeliśmy od kolegi z pracy, jak to im zła pogoda zepsuła ostatnio cały wyjazd. I co z tego? Czy to powód, aby zostać w domu? To powód, aby przypomnieć sobie niejednokrotnie słyszane przepiękne wspomnienia z wakacji i uwierzyć, że te wakacje będą jeszcze wspanialsze! Tylko to mnie powinno interesować w tym momencie. Tylko na tym powinienem się obecnie skupić.

A wracając do pogubionych księży, pozwolę sobie przytoczyć słowa świętego proboszcza z francuskiego Ars - Jana Maria Vianney'a:
Nie ma złych kapłanów, są tylko tacy, za których wierni za mało się modlą!
Zanim więc z naszych ust padnie jekiekolwiek słowo krytyki pod adresem owych ludzi wybranych przez samego Boga na swoje umiłowane sługi, zastanówmy się dobrze jak wygląda nasza modlitwa za nich... Może bowiem należy wpierw samemu uderzyć się w pierś, zanim z naszych rąk zostanie wyrzucony kamień?

I jeszcze jednym dość jaskrawym przykładem chcę się podzielić w tym poście. Wpadłem na niego jak zwykle "przypadkiem" (czyt. za natchnieniem Bożym) po napisaniu poprzedniego postu. Dla zainteresowanych, pochodzi on z TEJ strony.

           Gdy po ukończeniu gimnazjum Zofia wyjawia myśl wstąpienia do klasztoru, rodzina wyraża sprzeciw. Aby jej wybić z głowy klasztor, niewierzący brat podsuwa jej "mądre" książki ateistyczne Voltaire'a i Nietzschego. Złe rozmowy o Kościele i księżach dokonują reszty, podważają wiarę Zofii i wszczepiają jej przesadny krytycyzm względem autorytetów nie wyłączając ojca. Zofia przestaje się modlić. Pozostaje jej tylko miłość przyrody i sztuki. Stwórca nie poskąpił jej bowiem uzdolnień muzycznych. Posiada piękny sopran, a przy tym odznacza się niemałą urodą zewnętrzną.
           W poszukiwaniu szczęścia w sztuce oddaje się studiom muzycznym i ćwiczeniom śpiewu, podejmując je w r. 1911 w Kijowie a uzupełniając w Berlinie i w Warszawie. Niestety spotyka ją zawód, gdyż odkrywa coraz bardziej rozdźwięk i pustkę w samej sobie. Na domiar udręki stwierdza, iż jej indywidualność wyodrębnia się do tego stopnia, że nie potrafi z nikim zawrzeć jakiejś szczególniejszej przyjaźni.
           Ośmioletnią rozterkę przerywa wreszcie wybuch Wojny Światowej i przewrót w Rosji, które i nią samą wstrząsają do głębi. To co widzi i o czym słyszy, poczyna z kolei podważać przesadny u niej kult myśli ludzkiej i wiarę w nieograniczoną siłę woli ludzkiej. Zaczyna przeprowadzać rewizję swoich poglądów, i to doprowadza ją do odnalezienia tego, o czym marzyła już w dzieciństwie.

Główna bohaterka powyższego fragmentu - sł. B. Paula Zofia Tajber jest szczególnie bliska naszej rodzinie. Na prośbę Pana Jezusa założyła zgromadzenie sióstr Przenajświętszej Duszy Chrystusa Pana. Miała tego samego spowiednika co siostra Faustyna Kowalska - ojca Józefa Andrasza. Otworzyła przedszkole w naszej miejscowości (obecnie jest tam bardzo sympatyczna restauracja - Malinowy Anioł). W naszej parafii posługują siostry z jej zgromadzenia, które również prowadzą przedszkole, gdzie uczęszcza nasz syn. :-) Co jednak ważne, a na co chciałbym zwrócić uwagę w przytoczonym tekście, to fakt jaki skutek mają "złe rozmowy o Kościele i księżach" - zburzenie wartości, wywrócenie autorytetów, zerwanie z Bogiem, w efekcie ośmioletnie wyobcowanie i poczucie pustki. Jeżeli więc na serio myślimy o świętości naszych dzieci, nie idźmy w ślady rodziny Tajber. Bóg jest cierpliwy, Bóg jest kochający, Bóg poczeka. Tylko po co fundować dziecku taką traumę? I co będzie musiało wydarzyć się w jego życiu, aby tak jak Zofia "przeprowadziło rewizję swoich poglądów" i "odnalazło to, o czym marzyło już w dzieciństwie"?

Podsumowując... Może inaczej. Jako podsumowanie pozwolę sobie przytoczyć rozmowę, która miała miejsce wczoraj po Marszu dla życia i rodziny w krakowskim Parku Jordana, gdzie owy marsz zakończył się piknikiem dla dzieci. Do koca, na którym siedziała żona podeszła pewna starsza, bardzo ładnie ubrana pani, aby porozmawiać. Nie było mnie wprawdzie przy tym, ale żona opowiedziała mi całe zdarzenie. Okazało się, że to skromna, bardzo uduchowiona świecka siostra zakonna - tzw. trzeci zakon franciszkanów. W pewnym momencie tak cichutko, nieśmiało zapytała żonę:
- A czy zechciałaby pani ofiarować syna Bogu?
- Pewnie! Całą czwórkę! - odparła bez namysłu żona, wywołując tą odpowiedzią niemałe zdziwienie u rozmówczyni. Oczywiście bardzo pozytywne zdziwienie i wielką radość.

I takiej postawy życzę sobie i wszystkim rodzicom, a problem z szacunkiem dla osób duchownych po prostu przestanie istnieć w naszych rodzinach.










No comments:

Post a Comment