Tuesday, February 2, 2016

Niedzielna Msza Święta z widokiem na ołtarz

Niedawno usłyszałem, że dzieci nie są przekonane do niedzielnej Mszy Świętej, czy w ogólności do chodzenia do kościoła dlatego, ponieważ nie widzą w nas - rodzicach zmiany po uczestniczeniu w tej Ofierze. Skoro nasze zachowanie nie jest dla nich wiarygodne, to tym bardziej nasze namowy i tłumaczenia. Bardzo szybko przekonują się, że coś jest nie tak. I to "coś nie tak" przerzucają na zniechęcenie się budowaniem relacji z Bogiem jako czymś, co nie funkcjonuje należcie lub wręcz nie istnieje. Osobiście całkowicie się z tym zgadzam. Co gorsza, my często zrzucamy z siebie winę i przerzucamy ją na księdza, na kościół, na formę nabożeństw, na ich długość, na niewygodę, na rozłożenie czasowe, na... Pewnie każdy dołożyłby coś jeszcze od siebie. Nie twierdzę, że te zarzuty są bezpodstawne, ale... Ale chciałbym w poniższym poście skupić swoją uwagę na bardziej prozaicznych rzeczach, przy których pewnie i tak większość z nas będzie musiała uderzyć się w pierś. Z drugiej jednak strony będzie można nad czymś konkretnym popracować niemalże od zaraz.

Najpierw zadajmy sobie następujące cztery pytania:

Tło: Teatr. Wystawiana jest wyśmienita sztuka.
Jak długo bylibyśmy zainteresowani sztuką teatralną, gdyby w teatrze usadzono nas za filarem? Owszem, słyszelibyśmy wszystko doskonale, ale wizji byłby brak (no może przez chwilę, jakbyśmy się ułożyli niewygodnie i wychylili zza filaru).

Tło: Stadion. Finałowy mecz naszej drużyny.
Jak miło/swobodnie przeżylibyśmy mecz, gdyby nam sprzedano miejsce w sektorze kibiców przeciwnej drużyny?
Owszem, długo oczekiwana potyczka, nasza drużyna niemalże u szczytu, spełniają się nasze marzenia - jesteśmy na stadionie i oglądamy na żywo TEN mecz. Tylko dookoła ludzie, którzy nie wiadomo jak zareagują, jak okażemy jakikolwiek entuzjazm ze zdobytego przez naszą drużynę gola.

Tło: Mieszkanie. Odwiedziny znajomych.
Jak długo bylibyśmy w stanie skupić się na czytaniu naszej ulubionej książki, gdyby tuż obok nasi dobrzy znajomi właśnie rozprawiali o ostatnich nowinkach z życia towarzyskiego, z rozrywki, z pracy, ze sportu, z polityki...
Owszem, najnowsza pozycja książkowa ulubionego autora, zdobyliśmy ją z największym trudem, od dłuższego czasu chcieliśmy ją przeczytać. Wreszcie zarezerwowaliśmy i zorganizowaliśmy sobie czas na to, ale... niespodziewanie zjawili się znajomi. No niby przyszli do żony, ale to też nasi znajomi i tematy wspólne...

Tło: Kino. Puszczany jest hit sezonu.
Jak długo bylibyśmy zainteresowani oglądaniem zagranicznego filmu, który nie byłby tłumaczony? Owszem, widzielibyśmy i słyszeli wszystko doskonale, moglibyśmy się nawet co nieco domyślać, czy zrozumieć jakieś półsłówka. Jednak cała fabuła, zwroty akcji, dialogi byłyby dla nas niezrozumiałe.

I teraz przełóżmy to na NASZE zachowanie, gdy idziemy na Mszę Świętą z dziećmi. Czy staramy się, aby dziecko było przed ołtarzem. Aby mogło widzieć wszystko co się dzieje podczas Eucharystii? Jeżeli nie, to nie dziwmy się, że nie będzie ono chciało przychodzić do domu swojego Ojca. Sami przymuśmy się, aby przez okrągły rok, raz w tygodniu chodzić do teatru i siadać w takim miejscu, żeby niewiele było widać sceny. Owo "za filarem". Szczerze wątpię, że staniemy się sztuko-maniakami. Mogę się założyć, że już po roku czasu teatr tak nam obrzydnie, jako "zło konieczne", że na samą myśl o nim będziemy dostawać "gęsiej skórki".

Idziemy dalej. Jesteśmy na Mszy i jako "przykładni" rodzice puszczamy nasze pociechy "do przodu", sami zajmując "bezpieczne", mało rzucające się w oczy miejsce gdzieś z tyłu. No i dzieciaki idą, jak na stracenie w nieznane towarzystwo. Szczególnie, jak to jest jakiś nowy kościół. Jedyne co wynoszą z takiego traumatycznego doświadczenia, to to, że kościół to miejsce, gdzie się boję, a rodzice nie wiadomo dlaczego nie chcą ze mną być. Jak idziemy na spacer, do znajomych, do parku, do kina to są albo przy mnie, albo gdzieś blisko mnie. A tu...
Przypominajmy sobie wtedy sytuację z kibicem siedzącym po niewłaściwej stronie stadionu. Nasze dziecko czuje się właśnie jak owy kibic, a może i gorzej...

Podobna sytuacja, kiedy wysyłamy dziecko samo "do przodu", ale tym razem w towarzystwo mu znane. Co wyniesie z takiego spotkania z Bogiem? Jedynie to, że kościół jest świetnym miejscem rozmów i żartów. Kilka tak przeżytych Mszy Świętych i bardzo trudno będzie dziecko przywoływać do porządku ze stanu rozproszenia, który będzie się pojawiał u niego zaraz po przekroczeniu progu kościoła. Będzie ono się od początku nakręcać nie na spotkanie z Bogiem, a na spotkanie towarzyskie. Być może nawet zacznie zabierać ze sobą gadżety w stylu lalki, samochodziki itp. I wcale nie po to, aby się nimi dla uspokojenia zająć, ale aby pokazać innym dzieciom i mieć jeszcze lepszą zabawę. Nic w tym pozytywnego niestety. Co gorsza takie zachowanie działa jak reakcja łańcuchowa i z każdą kolejną Mszą Świętą gadżetów pojawia się w kościele coraz więcej, a Pan Bóg zostaje spychany na coraz to odleglejszy plan. Gdzie geneza? Skoro my nie jesteśmy w stanie skupić się na ulubionej książce, kiedy znajomi rozmawiają nieopodal, to nie ma szans, aby dziecko było w stanie to uczynić w kościele. To naszą rolą jest nie dopuścić do takiej sytuacji i zanim zaczniemy obwiniać innych, zacznijmy od siebie.

Ostatni przypadek, na którym chciałbym się dziś jeszcze skupić to ten z kinem i nietłumaczonym filmem. Czyli brak zrozumienia Mszy Świętej. Jeżeli nie będziemy tłumaczyć naszym dzieciom od maleńkości o co w tym wszystkim chodzi, to nawet jak ominiemy poprzednie pułapki, wpadną one właśnie w tę. I mam świadomość, że zgodnie ze słowami, które wypowiada kapłan po Przeistoczeniu - "Oto wielka tajemnica wiary", niektóre rzeczy trudno dziecku wytłumaczyć, ale wcale to nie znaczy, że nie należy tego robić. Pytanie bowiem pociągnie pytanie. Będzie to też świetny sprawdzian dla nas, ile tak naprawdę pojmujemy z tego co się dzieje. A opowiadać można naprawdę dużo. Chociażby:
Jak nazywają się części kościoła i po co one są?
Co oznaczają kolory szat liturgicznych i jakie one są?
Kim są osoby wokół ołtarza i jakie role pełnią?
Dlaczego raz kapłan jest przy ołtarzu, raz przy ambonce?
Jak nazywają się przedmioty na ołtarzu?
Jakie są kolejne części Mszy Świętej?
Jakie świece palą się przy/na ołtarzu i ile ich jest?
Kiedy klęczymy/stoimy/siedzimy i dlaczego?
Dlaczego po jednym czytaniu odpowiadamy "Bogu niech będą dzięki", po innym "Chwała Tobie Chryste."?
Dlaczego w każdym kościele ołtarz jest ustawiony na stopniach względem naw?
Po co jest tabernakulum?
Po co są dzwonki i kiedy się nimi dzwoni?
Po co kapłan przełamuje konsekrowaną Hostię, a mały jej kawałek wrzuca do kielicha?
Można by tu pisać coraz więcej i bardziej szczegółowo, ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że dziecko zdobywając wiedzę, będzie zarówno chciało się nią pochwalić np. mamie, rodzeństwu, dziadkom, co poniesie za sobą jej utrwalenie i podanie dalej, jak i będzie coraz bardziej i uważniej śledzić to, co się dzieje podczas Mszy Świętej.

No to lądujemy. Spotkanie z Bogiem w Jego własnym domu jest bardzo ważnym elementem w procesie wychowywania naszych dzieci do świętości. Nie pokocha się nigdy tego, do kogo nie chce się przychodzić. I mam świadomość, że nie jest to łatwe zadanie, ale wierzcie mi, jak usłyszycie któregoś dnia od waszego dziecka "Tatusiu, możemy dzisiaj iść do kościoła?", to sami się przekonacie, że było warto. I może nie będzie tak, że każda niedzielna Eucharystia będzie przeżyta przez nasze pociechy tak, jak byśmy tego chcieli, ale będą kolejne piękne "promyki". A to jakieś niespodziewane pytanie po zakończeniu Przenajświętszej Ofiary, a to tekst "jak będę duży, to chcę być ministrantem", a to jakieś złożenie rąk przy modlitwie, a to głośna modlitwa z całym Kościołem, a to uklęknięcie podczas przeistoczenia, a to przekazanie znaku pokoju nieznajomym osobom, a to nucenie piosenki zasłyszanej w kościele... Tylko musimy zacząć od siebie. Być może będzie to wymagało psychicznego przełamania się, aby iść na sam przód kościoła za swoim dzieckiem i zostawić "peleton" kilka kroków za sobą. Trudno. Nikt nie powiedział, że nie będzie wyzwań. ;-) Zawsze jak sobie myślę o staniu z przodu kościoła przypomina mi się jedna wypowiedź Pani prowadzącej pedagogikę na studiach. (Pedagogika była obowiązkowym przedmiotem bloku przygotowania do nauczania.) . Mówiła nam:
- Świetnym ćwiczeniem "na odwagę" i "przełamanie się", które są nieodzowną częścią pracy nauczyciela jest pójść na Mszę Świętą i stanąć zupełnie z przodu w głównej nawie. Jak kogoś paraliżuje już sama myśl o tym, to na początek może wybrać kościół, gdzie go nie znają. Tylko nie można siadać, nawet jak ktoś zrobi nam miejsce.
Coś w tym jest...

I puenta:
Jako rodzice musimy mieć pewność, że nasze dzieci podczas Mszy Świętej są zawsze z przodu i mają możliwość oglądania wszystkiego, co dzieje się na ołtarzu. Że nie są przez nikogo rozpraszane. Że jesteśmy na tyle blisko nich, iż czują się bezpiecznie. Że w każdej chwili mogą liczyć na objaśnienia z naszej strony, a nawet jak nie pytają, to i tak my ich udzielamy.

Dziś święto Ofiarowania Pańskiego - można zacząć wprowadzać w życie powyższe praktyki. :-D

No comments:

Post a Comment