Monday, January 18, 2016

Bozia, czyli infantylne podejście do wiary

Jakiś czas temu synek (5,5 lat) patrząc w palące się polana w kominku powiedział:
- Tato, ten ogień przypomina mi Trójcę Świętą!
- To znaczy? - zapytałem zaciekawiony.
- Ten płomień u góry to Pan Bóg, ten z boku to Pan Jezus, ten tutaj to Duch Święty.
Faktycznie, po dołożeniu nowych kawałków drzewa do kominka, strumień powietrza wchodzący pod ciśnieniem od spodu paleniska uformował trzy w miarę równe płomienie. Jeden buchający na lewą stronę, drugi na prawą stronę, a trzeci do góry. Pochwaliłem synka za piękne skojarzenie. W sercu byłem bardzo z niego dumny, że tak pięknie potrafił skojarzyć tajemnicę Trójcy Świętej z widokiem trzech płomieni w kominku. Jednak takie rzeczy nie biorą się znikąd.

Od początku, od narodzin naszego pierwszego dziecka "walczyliśmy" z żoną, aby w rodzinie nie pokazywano świętych obrazków, czy figur dzieciom, określając je jako "bozia". Oczywiście pokazywanie jak najbardziej, chodziło o owo określenie "bozia". Prosiliśmy:
"Jak pokazujesz Pana Jezusa wiszącego na krzyżu, to proszę mów, że to jest Pan Jezus. Jak pokazujesz Maryję, to mów proszę, że to jest Matka Boża Maryja. Jak pokazujesz jakiegoś świętego, to proszę nazwij go po imieniu."
Początkowo napotykaliśmy na opór, a nawet irytację, ale byliśmy nieustępliwi. Efekt tego był taki, że każde nasze dziecko niemalże równocześnie z rozpoznawaniem osób, było w stanie na hasło "Jezus" znaleźć w pokoju krzyż lub jakiś obraz Jezusa, np. Jezusa Miłosiernego i wskazać na niego rączką. Na hasło "Maryja" dziecko szukało dookoła wizerunku Maryi.

Spróbujmy zadać sami sobie pytanie, dlaczego traktujemy tak infantylnie wiarę? Dlaczego już od samego początku wpajamy takie podejście naszym dzieciom? Dlatego, że one nie rozumieją? Czy może dlatego, że to my nie czujemy się mocni w tym temacie? Że boimy się, iż po powiedzeniu naszemu paroletniemu dziecku np. "to jest św. Rita" nie będziemy w stanie odpowiedzieć na kolejne pytania "Tatusiu/mamusiu, a kto to była ta św. Rita?", "Tatusiu/mamusiu, a dlaczego ma ona na czole taki kolec?"? Łatwiej nam powiedzieć po prostu - "To bozia." I temat zamknięty. Bo dziecko kolejny raz słyszy o jakieś mało interesującej "bozi". Świat oferuje interesujące zabawki, gadżety, kreskówki, o których tata i mama, i babcia, i dziadek, i ciocia, i wujek jest w stanie tyle opowiedzieć fajnych rzeczy, a ta "bozia" to... to takie nie wiadomo co. Jeszcze każą przed nią czasem kucać na kolanko, czy wymachiwać rączką odmawiając dziwną regułkę (której sensu pewnie nikt dziecku też nie raczy wytłumaczyć). A potem się dziwimy, że religia jest dla dziecka mało interesująca, wręcz odpychająca. A jaka ma być, skoro nikt z ukochanych osób nią nie zainteresuje? Więc owa "bozia" tak funkcjonuje, aż Jasiu staje się Janem, Marysia Marią... aż mają swoje dzieci, aż historia się powtórzy i na pytanie ich dziecka - "A co to?", odpowiadają z pełnym przekonaniem - "To jest 'bozia' kochanie!".

Jeśli więc chcesz wychowywać swoje dziecko do świętości, musisz przerwać ten błędny krąg. Być może będzie to wymagało podszkolenia się w temacie symboliki świętych obrazów. W temacie kanonu świętych i ich życiorysach. Być może będzie trzeba się zaopatrzyć w jakąś pozycję z gamy żywotów świętych. Być może... Jednak zapewniam, że to zaprocentuje, ponieważ każdy święty, o którym wspomnimy naszemu dziecku i do którego popłynie jego dziecięca myśl, na pewno szepnie słówko o tym fakcie Maryi, a ona nie omieszka wspomnieć o tym samemu Bogu, który w swojej tajemnicy jest Jej Synem, Mężem i Ojcem. Wróci to zarówno do ciebie, jak i do twojego dziecka w postaci jakieś pięknej łaski.

I tak na koniec. Było to parę lat temu. Któregoś dnia odbierałem synka z przedszkola. Przedszkole katolickie, więc nad drzwiami wejściowymi stoi figurka świętego. I jakiś chłopczyk wychodząc ze swoją mamą, czy babcią - już nie pamiętam, zapytał jej:
- A co to tam jest?
Otrzymał "wzorcową" odpowiedź ze strony dorosłego:
- To jest bozia.
Oboje z synem słyszeliśmy ten krótki dialog. Syn po chwili zastanowienia, zapytał się mnie:
- Tato, a kto to jest "bozia"?
Odpowiedziałem:
-Nie wiem.
I dodałem:
- Jeżeli natomiast pytasz o figurkę świętego, która tam stoi, to dokładnie nie widzę, ale wydaje mi się, że jest to postać św. Antoniego.




PS. Duch Święty dba, aby wszystko było na tip-top. Stąd, aby być posłuszny Jego wezwaniom, muszę nieco uzupełnić powyższego posta. Już wszystko tłumaczę...

Napisałem to, co leżało mi na sercu od pewnego czasu. Poszedłem na wieczorną Mszę świętą do wincentynów i... w homilii otrzymałem garść trafnych uwag do tego, co właśnie stworzyłem. Postaram się tym teraz podzielić. Taka była ewangelia:
"Uczniowie Jana i faryzeusze mieli właśnie post. Przyszli więc do Niego i pytali: Dlaczego uczniowie Jana i uczniowie faryzeuszów poszczą, a Twoi uczniowie nie poszczą? Jezus im odpowiedział: Czy goście weselni mogą pościć, dopóki pan młody jest z nimi? Nie mogą pościć, jak długo pana młodego majką u siebie. Lecz przyjdzie czas, kiedy zabiorą im pana młodego, a wtedy, w ów dzień, będą pościć. Nikt nie przyszywa łaty z surowego sukna do starego ubrania. W przeciwnym razie nowa łata obrywa jeszcze /część/ ze starego ubrania i robi się gorsze przedarcie. Nikt też młodego wina nie wlewa do starych bukłaków. W przeciwnym razie wino rozerwie bukłaki; i wino przepadnie, i bukłaki. Lecz młode wino /należy wlewać/ do nowych bukłaków."

Kapłan podpierając się pracami egzegetów skupił się na "konflikcie" nowego ze starym - młode wino - stare bukłaki. Powiedział m.in. coś takiego (sparafrazuję) - cywilizacja idzie do przodu i nowe pokolenia mają nowe technologie, które dawniej nie były znane. Mądrością wcale nie jest odrzucać to, co dawne, stare. Mądrością wcale nie jest bronić się przed tym, co nowe. Mądrością jest ze starego wziąć to co było dobre i ubrać w to w nowe szaty. Naczynia bowiem ciągle będą się zmieniały, natomiast od nas zależy, co w nich będziemy pić. Młode wino i owszem rozerwie stare bukłaki, ale stare wino nowych bukłaków wcale nie rozrywa. Poza tym jego walorem jest jego smak, z którym często młode wino nie jest w stanie konkurować.

Jak ma się to do "bozi"? A no tak, że mój post wcale nie ma na celu krytykowanie tego, że nasze babcie posługiwały się tym określeniem. One często robiły to w dobrej intencji. To owa "wiara ludowa", która wiele dusz poprowadziła prosto do nieba. Ale musimy pamiętać, że tamte czasy rządziły się innymi prawami. Nie było Internetu. Dostęp do książek był utrudniony. Praca miała o wiele większy priorytet niż nauka. Pomaganie przy pracach domowych, pomaganie w wychowaniu rodzeństwa było stawiane o wiele wyżej niż np. czytanie. Stąd przy braku wiedzy, a właściwie przy braku możliwości jej zdobywania, owa "bozia" wypływała niejako prosto z serc ludzkich. Określała wszystko co święte, czego sens trudno było bardziej zgłębić. Dziś jest inaczej. Szacunek do wiary powinien iść w parze z wiedzą. Jak napisał św. Jan Paweł II w swojej encyklice "Fides et ratio":
"Wiara i rozum (Fides et ratio) są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy. Sam Bóg zaszczepił w ludzkim sercu pragnienie poznania prawdy, którego ostatecznym celem jest poznanie Jego samego, aby człowiek — poznając Go i miłując — mógł dotrzeć także do pełnej prawdy o sobie."
Jest to jakieś fatalne nieporozumienie, że ucząc się, że studiując dochodzimy do bardzo wysokiego poziomu specjalizacji w swych dziedzinach, a nasz poziom poznania Boga często zatrzymuje się gdzieś na szkole podstawowej/gimnazjum (w zależności na którą klasę przypada bierzmowanie).

Podsumowując - pięknym i chwytającym za serce było ubieranie przez prostych ludzi wszelkiego sacrum w słowo "bozia". Jednak czynienie tego obecnie przez ludzi doby informacji, ludzi oczytanych, wykształconych, z dostępem do Internetu, jest po prostu infantylne i zamiast zbliżać do Boga, po prostu od Niego oddala. Zarówno dorosłych, jak i dzieci.

I oszukuje się ten, kto tłumaczy używanie słowa "bozia" jakimś sentymentalizmem, czy dobrem dziecka, które jeszcze niewiele rozumie. Dochodzimy bowiem do sytuacji, że z jednej strony przedszkolak potrafi sobie włączyć gadżet elektroniczny i świetnie obsługiwać go, a z drugiej strony jest cały czas trzymany przez rodziców/dziadków/... na poziomie "bozi" w sferze religii. Śmiać się tu czy płakać? 

No comments:

Post a Comment