Monday, November 23, 2015

Niech ojcowie stawiają wyzwania synom

Taka zabawna sytuacja z dzisiejszego śniadania...

Zacznę może tak... Zdarza się, że syn zachowuje się jak koneser jedzenia. Patrząc na niego z boku w trakcie posiłku wydaje się, że każdy kęs jest swego rodzaju delektowaniem się bukietem smaku, który niesie z sobą. Niestety są sytuacje, gdy takie zachowanie jest niepożądane. Na przykład kiedy do skonsumowania stoi na stole talerz płatków kukurydzianych z mlekiem i trzeba zadanie wykonać szybko, ponieważ za kilkadziesiąt minut, dajmy na to, zaczynają się zajęcia z języka angielskiego w przedszkolu. I taka właśnie sytuacja miała miejsce dziś rano. Żona podirytowana chwyciła za łyżkę i zaczęła karmić naszego pięciolatka, aby przyspieszyć jedzenie. Jak to zobaczyłem, mój komentarz był dość prosty:
"Nie no, to chyba jakiś żart!"

Użyłem swojego ojcowskiego autorytetu (na swój sposób) i już po chwili całe zblazowanie syna zmieniło się w rytmiczne jedzenie w takt wypowiadanych przeze mnie: "Raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy...". Na "raz" było napełnić łyżkę, "dwa" - podnieść do góry, "trzy" - wsadzić zawartość do buzi i między kolejnym raz i dwa przełknąć wszystko. Zachęta i wytłumaczenie zarazem było proste - jak kiedyś chcesz być rycerzem Pana Jezusa to musisz nauczyć się jeść tak jak w prawdziwym wojsku! Pierwsze łyżki szły dość opornie, nie wchodząc głębiej w szczegóły... Natomiast dopingowany przeze mnie syn usprawniał każdy kolejny ruch. Przy ostatnich łyżkach syn już pełen zaangażowania wręcz wyprzedzał swoimi ruchami moje odliczanie. W ciągu zaledwie paru minut talerz był pusty. Syn z dumą go pokazywał mamie, a ja kolejny raz odebrałem spojrzenie wdzięczności od żony. :-)))

Coś co na początku mogło wyglądać na ostrą krytykę działań żony, (które to działania wypływały przecież z głębi jej matczynego serca dbającego, by dziecko nie było głodne), okazało się wykorzenieniem destruktywnej praktyki.

Przy każdej takiej sytuacji dziękuję Bogu za żonę. Za to, że cierpliwie i pokornie zgadza się na wprowadzanie moich pomysłów w życie, często kosztem własnych. I właśnie po to, my mężczyźni, otrzymaliśmy od Najwyższego do ręki ster małżeństwa i czapkę kapitańską, żeby nie tylko korygować kurs statku, jeżeli ten nie jest optymalny, ale również, aby bez pardonu interweniować wśród powierzonych członków załogi, jeśli tylko zobaczymy choćby najmniejsze niewłaściwe zachowanie. Tylko pamiętajmy, o swój autorytet należy ciągle dbać, a nic tak nie buduje autorytetu jak docenianie pracy załogi i odpowiednie nagradzanie jej. ;-)

Podsumowując, niech ojcowie stawiają wyzwania swoim synom i niech matki nigdy nie stają w poprzek takim działaniom, nawet jeżeli są one przeciwne ich matczynej naturze (a w większości przypadków są), nawet jak owe działania będą nie do końca idealne.

Skoro chcemy, aby z naszych synów wyrośli prawdziwi mężczyźni, to od najmłodszych lat wychowujmy chłopców na mężczyzn. Pięć minut wspólnej męskiej zabawy syna z ojcem może zaowocować bardziej jeżeli chodzi o "wdrażanie w rolę mężczyzny", niż pięć godzin zabawy syna z matką. Tak już po prostu jest. Ale tak samo się sprawy mają, jeżeli chodzi o zabawę dziewczynek z mamami. Po pięciu minutach zabawy z mamą dziewczynka stanie się bardziej kobietą niż po 5 godzinach zabawy z tatą. Jest jednak pewna istotna różnica. Są sprawy,  które cały czas bardzo podbijają wagę ojca:
Jeden komplement z ust ojca jest bardziej wartościowy dla córki, niż 100 komplementów z ust mamy.

No comments:

Post a Comment